Skocz do spisu treści

Światełko

Czasopismo Polskiego Związku Niewidomych dla dzieci starszych

numer 7-8, lipiec-sierpień 2013

Redakcja:
Ewa Fraszka-Groszkowska (red. naczelna)
Marta Michnowska
Barbara Zarzecka

Kolegium redakcyjne:

Wanda Chotomska
Hanna Karwowska-Żurek
Anna Nowakowska
Małgorzata Pacholec
Magdalena Sikorska

Adres redakcji:
ul. Konwiktorska 9,
00-216 Warszawa

tel.:(22) 831-22-71 wewn. 253 lub (22) 635 19 10

e-mail: swiatelko@pzn.org.pl

Spis treści

Ciemny, pachnący las - KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER
Kto się boi wakacji?
O brzasku - GRZEGORZ TIMOFIEJEW
Pośród gór Kaukazu - MONIKA DUBIEL
Cisza wieczorna - JAN KASPROWICZ
Ciekawostki
Noc Muzeów po niewidomemu - ZUZIA ŻYCHALAK
Językowe potyczki: Zabierać lary i penaty - KROPKA
Cooltura: Reggae – krótki przewodnik - KONRAD ZYCH
Cooltura: Wakacje z dreszczykiem - BARBARA ZARZECKA
Zaginiony świat - PRZEMYSŁAW BARSZCZ
Coś pysznego: Wakacje od kotleta
O tym trzeba pamiętać: Młodociani władcy - MAREK GROSZKOWSKI
Horoskop: Jaki owoc dla ciebie?
Zagadki
Konkurs!!!
Z uśmiechem łatwiej!
Rozwiązania zagadek:



Ciemny, pachnący las - KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER

Ciemny, pachnący, wielki las!
Ile tu kwiatów, ziół i traw!
Jak złotem ku mnie błyszczy mech!
Ile tu duchów lata w krąg!
Jak błyszczą skrzydła pośród drzew!

O Boże! Cóż za cud i czar!
Sto dębów z wiatrem szumi wraz!
Sto dębów mgłę przerzyna wpław,
złotą, słoneczną, letnią mgłę,
i wonny, świeży wiatru dech
złotych rozwiesił arfę wstąg...

Idzie! o! idzie z ziemi zew,
z pachnącej ziemi, z wonnych par,
idzie i woła, gra i grzmi!
To idziesz ty, to idziesz ty,
o Bóstwo święte, święta Moc!
Matko i dziecko duszy mej!.-

O wonny, święty, wielki las!
O blask, co zdołał ciemność zmóc!
O deszczu światła! lej się! lej!
O święto leśne! Lata czas!,..

zaznacz i zamknij wróć do góry



Kto się boi wakacji?

To chyba jakieś nieporozumienie. Wakacje to najlepsza rzecz pod słońcem! Jak można się ich bać? A jednak można – chociaż inne są obawy nastolatków, a inne ich rodziców...

„Nie wiadomo, co oni tam wyprawiają”, czyli rodzice mają głos
Ktoś z Was próbował negocjować w domu samodzielny wyjazd wakacyjny? Najczęstsza odpowiedź: „Wybij to sobie z głowy, na pewno nie pojedziesz bez opieki kogoś dorosłego”. I argument, że siostra kumpla, która też tam będzie, akurat skończyła osiemnaście lat, na pewno nie wystarczy. Dlaczego? Bo… jesteś za młody, stanie Ci się coś złego, bo mało to nieszczęśliwych wypadków, bo wszędzie czekają tylko na takich młodych i naiwnych. Bo nawet jeśli Ty będziesz na siebie uważać, to ktoś inny może się głupio zachować i nieszczęście gotowe. Mają rację? Bez dwóch zdań. I obrażanie się, buntowanie tylko pogarsza sytuację, bo dziecinnymi fochami udowadniacie, że do dorosłości Wam daleko.
Paula, 16 lat: W zeszłe wakacje próbowałam rozmawiać z mamą o wyjeździe z namiotem z dwiema dziewczynami. Niedaleko, kilkadziesiąt kilometrów od nas, jest jezioro i tam można się rozbić. Powiedziała tylko: absolutnie i to takim tonem, że nawet nie drążyłam dalej. Zresztą dziewczynom też rodzice nie pozwolili, więc spoko. W tym roku będę gadać o wyjeździe na działkę koleżanki, tam będzie też jej starsza siostra z mężem i dzieckiem, to pewnie się zgodzą.

Jak psy spuszczone ze smyczy…
Rodzice najbardziej boją się… braku planów! Tak, tak. Co innego zorganizowany wyjazd na obóz młodzieżowy (choć wiadomo, tam też może nieźle się dziać), a co innego mało sprecyzowany wyjazd z kumplami pod namiot i tajemnicza odpowiedź na pytanie, co będziecie robili: – No, różne takie, zobaczy się… Tata siedemnastoletniego Bartka: A co ja nie pamiętam swoich wakacji w tym wieku? Tylko się kombinowało, co który weźmie do plecaka, co się uda przemycić. My chociaż po górach chodziliśmy, ruch był, zmęczenie, a jakieś picie to dopiero wieczorem. A oni teraz to siedzieliby tylko w jednym miejscu, żeby woda blisko była i automaty do grania, nic im więcej nie trzeba. To wiadomo, że wtedy głupoty do głowy przychodzą, jeden przed drugim się popisuje, ile to nie wypije, wypali, czego to nie zrobi. Jadą po to, żeby zrobić wszystko to, czego poza wakacjami im nie wolno. Normalnie jak psy spuszczone ze smyczy… Nic dziwnego, że rodzice wszelkimi sposobami starają się przeciwdziałać takim wyjazdom. Wśród zagrożeń, jakie zdaniem rodziców* na Was czekają na wakacjach, na pierwszym miejscu jest alkohol. I wszystkie jego konsekwencje – brawura, jazda samochodem, skuterem, pływanie, przypadkowe znajomości, bójki. Kolejne zagrożenie to seks – zwłaszcza ten przypadkowy, nieplanowany, z nieznaną osobą. Narkotyki, znajomości z niebezpiecznymi osobami znajdują się na trzecim miejscu wśród wymienianych zagrożeń. Rodzice boją się, że spotkacie kogoś, komu zbytnio zaufacie albo zostaniecie przez niego zdominowani i w konsekwencji skrzywdzeni – kradzież, pobicie, gwałt, uprowadzenie.

Realne, czyli co naprawdę Ci grozi
Jak rodzice zaczynają mówić, co Ci grozi i jak niebezpieczne mogą być wakacyjne dni, to od razu się denerwujesz, bo myślisz, że przesadzają, wszystko widzą w czarnych barwach i chcą Ci obrzydzić wyjazd. Nie chcesz o tym słuchać. Mamy nadzieję, że jednak przeczytasz. Jedź i baw się dobrze, ale nie zapomnij zabrać ze sobą rozumu! Bo tu nie chodzi o dobre samopoczucie Twoich rodziców, ale o Twoje życie. I sam jesteś za nie odpowiedzialny.

Poufne, czyli czego się boicie, ale nie chcecie się do tego przyznać...
„Nowej grupy, która mnie nie zaakceptuje”. To szczególnie na obozie, gdzie trzeba szybko wypracować sobie nowe kontakty, zdobyć sympatię innych, po prostu dogadać się. Kto ma o sobie samym kiepską opinię, temu będzie trudniej.
„Pokazania się w kostiumie kąpielowym”, „tego, że inni zobaczą, że jestem gruba”. Kup taki, żeby czuć się w nim swobodnie. Lepiej zabudowany i ciemny ozdobić koralikami niż powycinany, jaskrawy i skąpy co chwila poprawiać. I nie pokazuj skrępowania, każdy i tak myśli tylko o swoim wyglądzie, a nie o innych.
„Że mi wypadnie w tym czasie okres”. I wiadomo – strach o pobrudzenie bielizny czy widoczną podpaskę, złe samopoczucie. Na pewne rzeczy nie ma się jednak wpływu, ale można się maksymalnie dobrze przygotować. Tampony, cieniutkie podpaski, chusteczki do higieny intymnej. Unikaj leżenia na słońcu w te dni. A jak trzeba, to tabletka przeciwbólowa czy rozkurczowa. I koniecznie powiedz instruktorowi czy wychowawcy na obozie, na pewno nie będzie się zmuszał wtedy do survivalowych wyczynów (jeżeli wstydzisz się pogadać z instruktorem, bo to dwudziestoparoletni facet, poproś o pośrednictwo wychowawczynię grupy, zrobi to bez problemu).
„Zmoczenia się w nocy”. Osobom w tym wieku już to się raczej nie zdarza. Jeżeli przez cały rok nie masz z tym kłopotów, to na obozie również nie będziesz miał (wyjątek – działanie alkoholu, ale o tym na obozie nie ma mowy!). A ewentualne przeziębienie pęcherza kąpielami w zimnej rzece zgłoś opiekunowi.
„Tęsknoty za domem”. To nie jest dziecinne uczucie. Tęskni się za rodzicami, własnym łóżkiem, domowymi obiadami, psem, chomikiem. Zwłaszcza kiedy już do głosu dochodzi zmęczenie obozowymi warunkami, hałasem, intensywnością zajęć. Jak dopadnie cię tęsknota, nie sięgaj od razu po telefon, bo się rozkleisz. Znajdź bratnią duszę, pogadajcie, poopowiadajcie sobie o swoich rodzinach, domowych zwyczajach, zróbcie coś razem.

„Victor Gimnazjalista”

zaznacz i zamknij wróć do góry



O brzasku - GRZEGORZ TIMOFIEJEW

Wyjdź na drogę o wczesnym brzasku
nie na podróż, lecz tak donikąd...
Coś nie dospał, pozostaw miastu,
a sam wędruj z ptasią muzyką.

Nie opodal widnieje ścieżka.
Ona ciebie jak dłoń najmilsza
poprowadzi od szarych mieszkań
po stokrociach, mgłach i zawilcach.

Żebyś po pas w zieleni brodził,
żebyś patrzał jasno daleko
i orzeźwił ciało na chłodzie,
i przystanął nad jakąś rzeką.

Spada słońce i złotym dziobem
rozpryskuje nurt jak łabędzie.
Jak to dobrze troskę zapodziać
w świeżej rosie i w wonnej mięcie!

Jak to dobrze myśli rozrzucać
jak gałęzie w dal rozpostarte
i oddychać, i czuć, jak w płucach
grają łąki zmieszane z wiatrem!

Mgły porannej odpływa topiel,
tylko wilgoć połyska w kwiatach...
I dzień biegnie jak młody chłopiec,
który gwiazdy i sny rozmiata.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Pośród gór Kaukazu - MONIKA DUBIEL

Dziś wybierzemy się do niewielkiego, ale posiadającego wielowiekową tradycję kraju, który ze swymi wyniosłymi szczytami, dziką przyrodą, malowniczymi krajobrazami i pięknymi kobietami od dawna fascynował poetów, zwłaszcza rosyjskich romantyków.
Gruzja, bo o niej tu mowa liczy zaledwie 5 mln. mieszkańców i zajmuje ok. 70 tys. km2, czyli ponad 4 razy mniej niż Polska. Leży na południowym Kaukazie. Niemal całą jej powierzchnię zajmują góry, z których najwyższa: Szchara ma prawie 6000 m n.p.m. Gruzini żartują, że gdyby wyprasować ich kraj, to zająłby powierzchnię równą Francji. Graniczy z Rosją, Azerbejdżanem, Armenią i Turcją, a od zachodu oblewa ją Morze Czarne. Ciepły morski klimat sprawia, że na wybrzeżu rosną figi, palmy, laur oraz oliwki. a w niektórych wioskach spotkać można nawet tak egzotyczne owoce jak banany.

Historia
Gruzińskie wybrzeże znane było już starożytnym Grekom jako Kolchida. W I w. podbita została przez Rzymian. Po rozpadzie Imperium uniezależniła się, a jej władca Mirian III, pod wpływem świętego Nino, ochrzcił siebie i swój kraj już w 337 r., dzięki czemu Gruzja stała się drugim na świecie, po Armenii, krajem chrześcijańskim. Przez blisko 1000 lat udawało jej się dzielnie odpierać najazdy: Turków, Persów i Mongołów. Ostatecznie jednak im uległa. Wyzwoliła się spod władzy muzułmanów dopiero w XVIII w. i zaraz musiała przyjąć protektorat imperium rosyjskiego, do którego oficjalnie została włączona na początku XIX w. Po upadku carskiej Rosji Gruzja ogłosiła się niepodległą republiką, ale bardzo szybko została wcielona do związku radzieckiego, którego częścią była aż do jego upadku. Ponownie niepodległą republiką jest Gruzja od 1991 r.
W skład Gruzji teoretycznie wchodzi też republika autonomiczna Abchazji oraz były obwód autonomiczny Osetii Południowej. Faktyczną władzę sprawują nad nimi Rosjanie, uważając je za niepodległe państwa, których Gruzja jednak nie uznaje.

Gruzińska biesiada
Jednym z najważniejszych elementów kultury gruzińskiej jest Supra, czyli uczta, podczas której biesiadnicy zasiadają z kielichami wina za suto zastawionymi stołami. Najważniejszą osobą na uczcie jest tamada, czyli przewodnik stołu. Jest to zawsze mężczyzna, niekoniecznie najstarszy, ale cieszący się dużym poważaniem i słynący z wygłaszania pięknych toastów. Tamadę wybiera się na każdej uczcie od nowa. Wyznacza on moment, kiedy można wznieść toast, wskazuje też osobę do jego wypowiedzenia oraz pilnuje kolejności toastów. Zaczyna się od najważniejszych tych za ojczyznę, gospodarzy, przodków aż do bardziej błahych. Toasty są istnymi popisami retorycznymi, nieraz są wierszowane, potrafią trwać nawet kilkanaście minut. Goście oczywiście nie mogą podnosić do ust kielicha między toastami. Nieobeznanym z tradycją obcokrajowcom zwykle wybacza się takie uchybienie, ale lepiej ich unikać.

Na stole
Kiedy już znajdziemy się na gruzińskiej biesiadzie, z pewnością poza wysłuchaniem toastów warto spróbować miejscowych specjałów. Ponieważ, jak już wiemy, toasty są długie i jest ich wiele, uczta trwa zwykle wiele godzin, nieraz nawet całą noc. Dlatego też na stół wjeżdża kolejno wiele potraw, poczynając od przekąsek, poprzez dania główne, kończąc na deserach. Ponieważ tamtejszy klimat bardzo sprzyja uprawie owoców i warzyw, znajdziemy ich sporo na gruzińskich talerzach. Do najczęstszych przystawek należy Sałatka z soczystych pomidorów ze świeżą bazylią oblanych wyciskanym na miejscu olejem słonecznikowym, Lobio, czyli przecier z fasoli, albo badridżani, czyli bakłażany zarówno pieczone, nadziewane jak i duszone. Z gór, gdzie popularna jest hodowla kóz i owiec, pochodzi wiele rozmaitych serów, które mogą być podawane same albo wykorzystane do upieczenia słynnego placka serowego chaczapuri. Ciekawą propozycją jest sacwi czyli kurczak na zimno w sosie orzechowym. Wśród dań głównych najpopularniejsze są: Chinkali - rodzaj pieroga nadziewanego mięsem podawanego na gorąco wypełnionego aromatycznym rosołem oraz Mcwadi - szaszłyki posypane przyprawami, a czasem ziarenkami granatu. Wielbiciele mocnych wrażeń mogą spróbować Kaszi czyli gulaszu z flaków. Na deser pojawiają się przede wszystkim owoce, zarówno suszone albo w formie konfitur, jak i świeże: figi, arbuzy, melony, mandarynki i pomarańcze. Największym łakociem, uwielbianym nie tylko przez dzieci, jest czurczchela, czyli orzechy nawleczone na nitkę, zanurzone w masie ze słodkiego soku winogronowego.

Turystycznie
Ze względu na położenie Gruzji, na granicy Europy i Azji, oraz jej bogatą historię, odwiedzający mogą tam znaleźć bardzo ciekawe przykłady dzieł architektury i sztuki. Największym miastem jest stolica Tbilisi. Góruje nad nią Matka Gruzja - monumentalny pomnik kobiety trzymającej w dłoniach miecz i dzban wina symbolizujące waleczność i gościnność mieszkańców. W mieście na pewno warto odwiedzić trzynastowieczną świątynie Metechi niemalże wiszącą na urwisku nad rzeką oraz zabytkowe łaźnie z siarkowymi gorącymi źródłami. Najcenniejsze zabytki Gruzji to przeważnie monastyry, twierdze i kościoły rozrzucone po kraju. Do najsłynniejszych należy monastyr Gelati, gdzie zobaczyć można niemal tysiącletnie freski i manuskrypty. Górna Swanetia to wysokogórski region kraju, który w całości został wpisany na listę światowego dziedzictwa Unesco ze względu na swoją unikalną zabudowę z mnóstwem cerkwi i imponujących baszt obronnych. Wielbiciele wysokogórskich wędrówek obowiązkowo muszą wybrać się na jedną z najsłynniejszych gór Kaukazu Kazbek.

Ciekawostki
1. Niektóre ze znanych mitów antycznej Grecji mają swoje korzenie właśnie w Gruzji. W Kolchidzie, jak ją nazywali, Grecy mieli swoje handlowe kolonie i tam usłyszeli o Amiranim, który za wykradzenie bogom ognia dla ludzi, cierpiał męki przykuty do górskiej skały. Opowieści o mieszkańcach niedostępnych gór, którzy pozyskują złoto ze strumieni za pomocą owczej skóry natomiast zrodziły mit o złotym runie i Argonautach. Dowodem może być fakt, że imię Medea jest wciąż dość popularne wśród Gruzinek.
2. Gruziński jest bardzo skomplikowany i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z językami słowiańskimi. Do jego zapisu Gruzini używają specjalnego alfabetu wykorzystywanego tylko w ich kraju. Zdają oni sobie sprawę, że ich język jest bardzo trudny i mało popularny, dlatego obcokrajowiec, który potrafi ich choćby pozdrowić, od razu zaskarbia sobie sympatię mieszkańców. Dlatego może warto zapamiętać, że np. dzień dobry to: dila mszwodibisa!, jak się masz? - rogora chart?, przepraszam to ukacrawad, a nazywam się to me mkwija.
3. Gruzini, jak wszyscy mieszkańcy Kaukazu, znani są ze swej gościnności. Jedno z ich najsłynniejszych przysłów mówi, iż gość jest zawsze zesłany przez Boga. Dlatego choćby sami przymierali głodem, zawsze spontanicznie zaproszą napotkanego wędrowca do siebie do domu na ucztę i nocleg.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Cisza wieczorna - JAN KASPROWICZ

I
Rozmiłowana, roztęskniona,
Hen! od wieczornej idzie zorzy
Zamykać Tatry w swe ramiona.

Przed nią zawiewa oddech boży:
Wonie jedliczne i świerkowe
Ze swych lesistych wstają łoży.

A ona tuli jasną głowę
Do Osobistej, by wraz potem
Kłaść ją na piersi Giewontowe.

Po reglach muśnie li przelotem,
Czoło Świnniczne w żar rozpali
I Hawrań zleje krwawym złotem.

Tak niknąc po szczycie i po hali,
Z ogniem tęsknicy ginie w dali...

II
Płonie kamienna Tatr korona,
A cisza siada między granie,
Rozleniwiała, rozmarzona.

Nad przepaściami nieba stanie,
Senność przelewa w mgieł opary,
Po skałach wiesza zadumanie.

Ani się ozwie bór prastary:
Ona milczeniem gniecie smreki,
Unieruchamia ich konary.

Przez cały przestwór, przez daleki,
Głuchą za sobą tęskność wlecze,
Snadź dźwigającą wieki... wieki...

Za nią jak zdrój, co ledwie ciecze,
Snują się ciężkie myśli człecze...

IV
Rozmiłowana, roztęskniona,
Schodzi powoli od miesiąca
Zamykać Tatry w swe ramiona.

Po halach srebrne krople strąca,
Srebrzy potoków seledyny,
Ciche pacierze szeptająca.

Upłazy tuli w całun siny,
Szkliwy jak przędze te pajęcze;
Blask żenie srebrny na gęstwiny.

Blask żenie srebrny na przełęcze,
Na wichry, kopy, na grzebienie,
Na przepaściste ścian poręcze -

Blask naokoło srebrny żenie,
Z nim wyczerpanie i omdlenie...

V
Opadły Tatry i omdlały,
Gdy na nie cisza rozmarzona
Płaszcz zarzuciła wiewny, biały;

Gdy rozpostarła swe ramiona -
Srebrnej rozświetli mgławe smugi -
Garnące czoła gór do łona:

Jak pas szeroki, jak pas długi,
Od Lodowego do Krywania,
A z nimi puszcze, stawy, strugi,

Szczyt się przy szczycie ku niej słania...
Ona omdlenie wciąż rozsiewa,
Aż w tym bezkresie wyczerpania,

Tuląc się gdzieś do limby drzewa,
Sama wraz z bólem twym omdlewa...

zaznacz i zamknij wróć do góry



Ciekawostki

Zagrożone zwierzęta
W ciągu 540 milionów lat doszło na Ziemi do 5 wielkich wymierań. Za takie naukowcy uznają zagładę co najmniej trzech czwartych wszystkich gatunków zwierząt. Obecnie – ich zdaniem – stoimy na krawędzi szóstego wielkiego wymierania, a tempo kurczenia się populacji jest dziś znacznie szybsze niż podczas poprzednich wymierań.
Według „Czerwonej księgi gatunków zagrożonych”, prowadzonej przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody i Jej Zasobów (IUCN), ssaki nie są najbardziej zagrożoną gromadą zwierząt. W większym od nich niebezpieczeństwie znalazły się bezkręgowce, ryby i płazy. Zagrożonych jest 21% ssaków, 30% płazów, 28% gadów i 32% ryb. Ptaki są w nieco lepszej sytuacji – zagrożonych jest 12% gatunków. W gorszej sytuacji natomiast znajdują się rośliny – aż 70% gatunków znalazło się na indeksie. Za wymarłe uznano już 875 spośród wymienionych w „Czerwonej księdze” około 50 tysięcy gatunków.
Do największych polskich strat należą: tarpan, tur i jesiotr ostronosy, który dorastał do 5,5 metra długości. Wśród skrajnie zagrożonych zwierząt żyjących na naszych ziemiach znalazł się między innymi głuszec, kozica, sokół wędrowny, żbik czy żółw błotny. Kozic tatrzańskich na przykład mieszka u nas tylko 150 sztuk, a żbików pozostało raptem 200.
W innych częściach świata na skraju wyginięcia znalazły się między innymi wielkie małpy człekokształtne, niedźwiedzie polarne, słonie i duże koty. Znika populacja tygrysów, których naliczono zaledwie 3200. Dziś więcej ich żyje w ogrodach zoologicznych niż na wolności. Aż 97% ich populacji wyginęło w ciągu ostatniego wieku wskutek utraty siedlisk oraz nielegalnych polowań.
Najgroźniejsze dla zagrożonych gatunków jest kurczenie się ich przestrzeni życiowej, na skutek aktywności człowieka. Szkodzi im też najazd gatunków inwazyjnych, coraz śmielszy w miarę ocieplania się klimatu. Najazd ten skutkuje również przywleczeniem nowych, groźnych chorób. Lawina ruszyła, ale może uda się ją jakoś powstrzymać.

Najlepsza przechowalnia
Dla archeologów niezwykle cenne są wykopaliska ze stanowisk bagiennych. Zabytki ze skór czy drewna nie zachowują się bowiem w glebach piaszczystych, lekkich, a nawet gliniastych. Natomiast doskonale w bagiennym torfie i mule. Dla naukowców są one cenniejsze od złotych czy srebrnych przedmiotów nie tylko dlatego, że są rzadsze, ale przede wszystkim dlatego, że te przedmioty z materiałów organicznych są podstawą do odtwarzania życia codziennego sprzed tysiącleci.
Z bagna, z warstw bez dostępu powietrza, wydobywa się wiklinowe kosze o różnych wielkościach i kształtach, drewniane łyżki i miski, czasem nawet z zachowanymi resztkami pożywienia, na przykład zupy z pokrzyw, drewniane dłubanki, czyli łodzie, a także tkaniny. Wszystko to pozwala zrekonstruować otoczenie, w jakim żyli ludzie z innych epok.
Badanie stanowisk bagiennych i torfowych jest najbardziej pracochłonne i najkosztowniejsze. Wymaga specjalistycznego sprzętu i współpracy ze specjalistami zajmującymi się na przykład pyłkami roślin, skorupiakami, określaniem wieku na podstawie rocznych przyrostów drewna. Dzięki temu możliwe jest także odtworzenie klimatu, szaty roślinnej, krajobrazu czy diety sprzed tysiącleci. Nic dziwnego, że już w okresie międzywojennym polski archeolog stwierdził, iż „przyszłość archeologii leży w bagnie”.

Szponiasty płaz
Płazy są drapieżnymi, zmiennocieplnymi kręgowcami. Zamieszkują wszystkie kontynenty naszego globu, z wyjątkiem Antarktydy. Określane są jako tak zwane organizmy wskaźnikowe, ponieważ są bardzo wrażliwe na zmiany środowiska. Gdy tylko dzieje się coś złego – zostaje ono zanieczyszczone na przykład toksynami przemysłowymi – płazy odczuwają to jako pierwsze. Wynoszą się wtedy ze skażonego terenu albo po prostu giną.
Nauka zna obecnie około 6200 gatunków tej gromady zwierząt. Jedną z płazich rodzin – bardzo ciekawą zresztą – są żaby szponiaste. Najbardziej znanym przedstawicielem tej rodziny jest platana szponiasta (jej łacińska nazwa oznacza „dziwną stopę”). Zamieszkuje ona obszary Afryki na południe od Sahary i jest najpopularniejszą żabą wodną w tej części kontynentu. Samice znoszą duże jaja, a kijanki są przezroczyste.
W latach 40. i 50. ubiegłego wieku żaby szponiaste, a ściślej platany, zrobiły niezwykłą karierę. Gdy je bowiem odkryto na początku XX wieku, okazało się, że ich samice są bardzo wrażliwe na ludzki hormon ciążowy. Zaczęły więc służyć, najpierw w USA, a potem też w innych krajach, jako naturalny test ciążowy. Młodej samicy platany wstrzykiwano odrobinę moczu kobiety. Jeśli żaba w ciągu następnej doby, zwykle już po 8-10 godzinach, zaczynała produkować własne jajeczka, oznaczało to, że kobieta, której mocz jej wstrzyknięto, jest w ciąży.
Teraz nieco mniejsza kuzynka platany, potocznie zwana zachodnią żabą szponiastą, posłużyła z kolei do odczytania pełnego genomu płaza. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Prawie 80 procent wszystkich ludzkich genów związanych z chorobami o podłożu genetycznym ma swoje odpowiedniki u żaby szponiastej. To dowodzi, że może się ona stać w przyszłości świetnym modelem do badania ludzkich schorzeń wrodzonych.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Noc Muzeów po niewidomemu - ZUZIA ŻYCHALAK

Choć mam dopiero niecałe 13 lat, wzięłam w tym roku udział w Nocy Muzeów w Polskim Związku Niewidomych (PZN) przy ul. Konwiktorskiej w Warszawie. I to od razu w roli współorganizatora! Mama, która właśnie tam pracuje, zaproponowała mi bowiem, abym razem z moim starszym bratem pomogła w obsłudze tego wydarzenia.
W pierwszej chwili trochę się przestraszyłam, bo to bardzo odpowiedzialne zadanie. Mój brat Mateusz nie miał żadnych rozterek – jest harcerzem i organizowanie różnych imprez nie jest dla niego niczym nowym. Po chwili zastanowienia poczułam jednak dumę: będę wolontariuszką i dzięki mojej pracy zwiedzający dowiedzą się czegoś o tym, jak wspaniale ludzie z dysfunkcją wzroku radzą sobie ze zwykłym i niezwykłym życiem. Mama uprzedziła nas, że PZN już drugi raz bierze udział w Nocy Muzeów, a w zeszłym roku przyszły tłumy. Praca będzie więc ciężka.
Wieczorem, 18 maja 2013 roku, przyjechaliśmy na Konwiktorską. Na miejscu było już sporo pracowników PZN, którzy przygotowywali dla zwiedzających różne atrakcje. Okazało się, że wolontariuszy jest też niemało. Bardzo ucieszyłam się z obecności Gosi, starszej ode mnie tylko o rok. Od razu zrobiło mi się raźniej. Otuchy dodało mi też miłe przyjęcie. Mama przedstawiała nas swoim współpracownikom, a oni bardzo serdecznie nas witali.
Czas otwarcia wystawy zbliżał się nieubłaganie, więc pobiegliśmy urządzać nasze „miejsce pracy”. Dostaliśmy bardzo odpowiedzialne zadanie – będziemy obsługiwać tor przeszkód, który zwiedzający będą musieli przejść „po niewidomemu”. Tor miał się znajdować w korytarzu o długości ok. 30 metrów. Wejście zostało zasłonięte grubą, aksamitną kotarą. Aby uatrakcyjnić trasę, ale też żeby upodobnić ją do drogi z przeszkodami, jakie osoby niewidome napotykają na ulicy, w przejściu rozstawiliśmy kartonowe pudła różnej wielkości. Dodatkową przeszkodą była przymocowana do ściany wielka bela folii bąbelkowej. Po urządzeniu toru mój brat chciał sprawdzić na własnej skórze, co czeka zwiedzających, ale nie zdążył. Wyjrzeliśmy zza kotary, a tam… kolejka, bo pierwsi goście przyszli przed czasem!
Musieliśmy szybciutko podzielić się obowiązkami. Mateusz został w tunelu, aby – jeśli zajdzie taka potrzeba – udzielać pomocy na trasie. Mama poinstruowała pierwszego chętnego, jakie stoi przed nim zadanie. Pokazała, jak należy trzymać białą laskę i jak wyczuwać nią przeszkody. Uprzedziła, że w tunelu są przeszkody, ale nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Założyła mu opaskę na oczy i wprowadziła za kotarę. Kolejna osoba z kolejki spojrzała na mnie wyczekująco. Poczułam, jak ogarnia mnie fala gorąca. Mama i Mateusz są w tunelu z pierwszym zwiedzającym! Jestem sama i muszę coś zrobić! Nabrałam głęboki oddech i poinstruowałam samodzielnie kolejnego zwiedzającego. Nie zdążyłam nawet odetchnąć, kiedy zza kotary wyłonił się pierwszy uczestnik, czyli można było wprowadzać kolejnego, a następnego instruować. W takim cyklu pracowaliśmy 6 godzin, do 1 w nocy, gdyż kolejka nie miała końca.
Na szczęście, czasami przychodził ktoś z organizatorów, przynosił nam ciasteczka oraz napoje i przejmował na chwilę nasze obowiązki. Dzięki temu mogliśmy sami zobaczyć, co jeszcze przygotowano dla uczestników Nocy Muzeów w Polskim Związku Niewidomych. Najpierw pobiegliśmy do stolika, przy którym można było samodzielnie wypisać na maszynie brajlowskiej lub na tabliczce wizytówkę ze swoim imieniem. Można było skorzystać z wyłożonych alfabetów Braille'a, ale też z pomocy miłych pań obsługujących ten punkt wystawy. Ja byłam wcześniej na Niewidzialnej Wystawie, więc poznałam już zasadę posługiwania się brajlem, ale zauważyłam, że dla innych zwiedzających wydrukowanie liter w postaci wypukłych kropek to niesamowita atrakcja.
W Tyflogalerii, w której na co dzień odbywają się wernisaże prac osób z dysfunkcją wzroku i ciekawe prelekcje, zaprezentowano przedmioty codziennego użytku, które zostały stworzone specjalnie dla osób niewidomych i słabowidzących. Dzięki nim codzienne życie jest dla nich łatwiejsze. Były to m.in. „mówiące” wagi, ciśnieniomierze, zegarki, ale też czujnik poziomu cieczy, który po nałożeniu na brzeg szklanki lub kubka, w momencie zetknięcia z cieczą wydaje dźwięk. Dzięki temu, nalewając płyn do naczynia, nie przelejemy go i nie poparzymy się. Moją uwagę zwróciła specjalna portmonetka – „bilonówka”, w której monety wkłada się do różnej wielkości otworów, dzięki czemu są posegregowane i łatwo je odróżnić. Spodobały mi się też igły do szycia z podwójnymi uszkami, dzięki którym można nawlekać nitkę bez użycia wzroku. Przydatny, chyba nie tylko dla osób niewidomych, jest specjalny przyrząd do łączenia w pary skarpetek. Dzięki niemu skarpetki po wyjęciu z pralki łatwo poukładać i nie grozi odzieżowa wpadka. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich przedmiotów, ale są one bardzo pomysłowe i pokazują osobom widzącym, jak wiele czynności wykonują osoby z dysfunkcją wzroku i jak są samodzielne.
Dużym zainteresowaniem cieszyło się stanowisko, przy którym jeden z pracowników Polskiego Związku Niewidomych demonstrował komputer mający specjalne oprogramowanie, dzięki któremu osoby niewidome mogą z niego korzystać. Są to syntezatory mowy, tak zwane „gadacze”. Mimo że słuchałam ich przez chwilę, nie byłam niestety w stanie zrozumieć, co komputer do mnie mówi. Głos jest bowiem syntetyczny, zupełnie inny niż ludzka mowa, i trzeba się do niego przyzwyczaić.
Na jednej ze ścian Tyflogalerii puszczany był film animowany pt. „N jak niewidomy”, instruujący osoby widzące, jak powinny zachowywać się w stosunku do osoby niewidomej. W prosty i obrazowy sposób przedstawiono w nim, jak należy prowadzić niewidomego, jak można mu pomóc, np. przy przejściu przez ulicę lub gdy nadjeżdża tramwaj. Pokazano również, w jaki sposób osoby z dysfunkcją wzroku radzą sobie same w przestrzeni ulicznej: kierując się słuchem, węchem, korzystając z białej laski czy też psa przewodnika. A tak przy okazji, szkoda, że w Nocy Muzeów nie uczestniczył żaden z inteligentnych czworonogów, dzięki którym osoby z dysfunkcją wzroku przemieszczają się po zatłoczonych ulicach miasta. Są to najczęściej prześliczne i mądre labradory. Rozumiem jednak, że żaden, nawet najspokojniejszy i najlepiej wytresowany psiak nie wytrzymałby 6 godzin zagłaskiwania na śmierć. Zwiedzający Tyflogalerię dostali bardzo dużą porcję wiedzy. Na pewno teraz, kiedy zobaczą osobę niewidomą, będą się czuli pewniej, udzielając jej pomocy i nie popełnią błędu, szarpiąc ją czy wpychając siłą do autobusu.
W Tyflogalerii przygotowano również wystawę prac plastycznych osób niewidomych i słabowidzących. Słyszałam, jak jeden ze zwiedzających stwierdził, że sam nigdy by czegoś takiego nie wyrzeźbił, a co dopiero z uszkodzonym wzrokiem. Uważam, że to bardzo ważne, aby osoby pełnosprawne poznawały niewidomych właśnie w taki sposób – ucząc się, jak radzą sobie w życiu codziennym: obsługują komputer, szyją, robią zakupy itp., ale też, że realizują swoje pasje artystyczne.
Przerwa szybko minęła i musieliśmy wrócić do naszego toru przeszkód. Kolejne osoby wchodziły za kotarę w czarnych opaskach na oczach, dzierżąc laskę w dłoni, a inne opuszczały go, mrużąc oczy, które przyzwyczaiły się już do ciemności. Kolejka nie malała końca. Zauważyłam, że zwiedzający radzili sobie różnie. Niektórzy całkiem sprawnie i pewnie przemierzali trasę, inni szli do celu noga za nogą, wpadając co chwila na przeszkody, jeszcze inni byli aż tak zagubieni, że próbując znaleźć drogę pomiędzy barierami, tracili orientację i wracali do punktu wyjścia, myśląc, że zmierzają do mety. Najwięcej chętnych do przejścia toru przeszkód było wśród młodzieży, ale odwiedziły nas też całe rodziny – dzieci, rodzice i dziadkowie.
Część zwiedzających dzieliła się z nami swoimi odczuciami po przejściu trasy. Wszyscy mówili, że było to dla nich niesamowite przeżycie, że czuli się niepewnie podczas swojej wędrówki, i wydawało im się, że przeszli kilometr, a nie tylko kilkadziesiąt metrów. Kiedy po ukończeniu trasy spoglądali na tor, byli zszokowani tym, że tak wielką trudność sprawiło im ominięcie kilku kartonowych pudeł. Dopiero po takim doświadczeniu ogarniał ich podziw dla osób niewidomych, które tak swobodnie poruszają się po ruchliwych ulicach i jezdniach.
Do Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie przybyło w tegoroczną Noc Muzeów około tysiąca osób. Myślę, że każda z nich, zwiedzając to nietypowe miejsce, mogła nie tylko spotkać osoby z dysfunkcją wzroku, ale też poznać ich sposób na życie. Właśnie sposób, nie świat. Bo nie ma świata niewidomych, świat jest jeden dla wszystkich. Po prostu każdy, żeby w nim funkcjonować, musi sobie radzić po swojemu.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Językowe potyczki: Zabierać lary i penaty - KROPKA

Zabieram z sobą lary i penaty – można jeszcze czasem usłyszeć, ale częściej przeczytać w jakiejś dobrej książce. Ten obecnie żartobliwy i odrobinę staroświecki zwrot oznacza wyprowadzenie się wraz ze sprzętami domowymi. We współczesnym języku bowiem lary i penaty to w przenośni: sprzęty, ruchomości domowe, ognisko domowe, gniazdo rodzinne, słowem po prostu dom.
Lary były pierwotnie bóstwami staroitalskimi czczonymi jako duchy opiekuńcze najrozmaitszych miejsc. Ich kapliczki w kształcie małej niszy znajdowały się w większości domów rzymskich. Taki lar rodzinny przedstawiany był w postaci tańczącego młodzieńca w wieńcu na głowie i w tunice spiętej wysoko paskiem. W ręku trzymał nachylony róg obfitości, pod który drugą ręką podstawiał czaszę. Pan domu żegnał się z larami przed każdą podróżą i witał po powrocie. Istniały również lary opiekujące się polami i zagrodami. Stawiano je też często na rozstajnych drogach.
Równie stary rodowód mają penaty. Były to także bóstwa staroitalskie opiekujące się najpierw spiżarnią (spiżarnia to po łacinie penus), a później całym domem. Występowały w liczbie mnogiej albo parzystej. W kulcie domowym czczone były razem z larami. Miały też swoje kapliczki, najczęściej w postaci małych posążków z brązu. Składano im różne ofiary: kwiaty, wino, jaja, szyszki pinii w określone dni miesiąca i w czasie ważnych świąt rodzinnych. Był to w dawnych czasach główny prywatny kult rzymskiego domu, ale były również penaty królewskie, później zwane publicznymi.
Warto dodać, że tradycja ołtarzyków domowych została przejęta przez chrześcijaństwo. Do dziś jest żywa w Kościele katolickim i prawosławnym.
Lary i penaty w dawnej Polsce zabierano ze sobą w podróż. Były to jednak nie duchy opiekuńcze, ale niezbędne sprzęty. Podróżowanie w dawnych czasach było dość uciążliwe. Karczmy, w których można się było zatrzymać, były prymitywne i niewygodne. Zazwyczaj były to wielkie drewniane budynki, składające się z właściwej chaty, czyli izby z sienią i alkierzem, a także szopy, będącej zarazem stajnią, wozownią i halą noclegową dla podróżnych, którzy nie nocowali w izbie z powodu zaduchu, zgiełku, robactwa czy braku miejsca.
Nic więc dziwnego, że zamożniejsi podróżni ciągnęli ze sobą sprzęty wszelakiego rodzaju: pościel, dywany, zapasy, różne przybory itp. Zajmowali obszerną szopę karczemną i improwizowali w niej szybko zbytkowne pokoje, po czym siadali do bogato zastawionych stołów. Po to właśnie niezbędne im były w podróży owe lary i penaty (nie mylić z piernatami!).

zaznacz i zamknij wróć do góry



Cooltura: Reggae – krótki przewodnik - KONRAD ZYCH

Lubicie Kamila Bednarka i Sidneya Polaka? Podobał się wam „Policeman” grupy Jamal? A może czasem włączacie sobie którąś z płyt Vavamuffin? Jeśli tak, to nazwy takie, jak „dancehall” czy „ragga” nie powinny być wam obce. A co wiecie o klasycznym reggae?
Jamajka. Niewielka wyspa na Morzu Karaibskim. To właśnie tam przed blisko pięćdziesięciu laty narodziło się reggae – jedno z najważniejszych zjawisk we współczesnej muzyce popularnej. Bez niego nie byłoby takich stylów, jak dub, dancehall i ragga, a punk rock czy hip hop wyglądałyby zupełnie inaczej. Poniżej krótki przewodnik dla tych, którzy wszystkie wymienione gatunki muzyczne lubią, lecz o reggae wiedzą niewiele.

Reggae – z czym to się je?
Co trzeba zrobić, by grać jak prawdziwi Jamajczycy? Na pozór recepta jest prosta: wystarczy pulsujący bas, charakterystyczny beat perkusji, rytmicznie przycinająca gitara, klawisze i sekcja dęta (trąbka, saksofon, puzon, czasem flet i klarnet). Do tego śpiewający specyficzną angielszczyzną wokalista i teksty o pozytywnym, duchowym przesłaniu. Proste? Tak, ale tylko w teorii. Żeby grać tak, jak Bob Marley i jego The Wailers trzeba mieć jeszcze to „coś”. Jeśli lubicie takich wykonawców, jak Sean Paul czy Shaggy, z pewnością słyszeliście określenie „riddim”. To charakterystyczne dla muzyki dancehall czy ragga, ale także dla klasycznego reggae i ska (skąd się wywodzi) współbrzmienie perkusji i basu, często w niezmienionej formie przewijające się w wielu utworach. Włączcie którąkolwiek z piosenek Boba Marleya lub grupy The Maytals: słyszycie bujanie? Właśnie o to chodzi! Inne terminy, które powinien znać każdy fan reggae to „skank” (wywodzący się z muzyki ska charakterystyczny sposób gry na gitarze za pomocą krótkich, „przycinanych” dźwięków) i sound system (początkowo był to rodzaj… obwoźnej dyskoteki, z muzyką puszczaną ze wzmacniaczy umieszczonych na platformie furgonetki). Zapamiętane? Przejdźmy więc do lekcji numer dwa.

Korzenie
Nie od razu Kraków zbudowano – mówi przysłowie. Również reggae nie wzięło się z nikąd. Za „rodziców” tej muzyki uchodzą, także pochodzące z Jamajki, style ska i rocksteady. Na pewno zetknęliście się z którąś z tych nazw. Ska, podobnie jak reggae, charakteryzowało się wyrazistą linią basu i parzystym rytmem perkusji, jego tempo było jednak znacznie szybsze. Aby mogło z niego powstać reggae muzycy musieli nieco „zwolnić”. Tak właśnie powstało rocksteady. Podobno wszystkiemu winne było… upalne lato 1966 roku. Plotka głosi, wycieńczeni palącym słońcem muzycy nie byli w stanie grać szybkiego ska i specjalnie spowalniali tempo piosenek. Wystarczyło tylko zagrać jeszcze wolniej, zastąpić fortepian brzmieniem elektrycznych organów, dodać ostrzejsze – pożyczone z rock&rolla – dźwięki gitary i otrzymaliśmy reggae w czystej postaci. Korzenie tej muzyki sięgają jednak znacznie głębiej: do wykonywanej na drewnianych i bambusowych instrumentach jamajskiej muzyki ludowej (tak zwanego mento), przywiezionych na wyspę przez czarnoskórych niewolników afrykańskich rytmów, wykonywanego na Trynidadzie i Tobago calypso, a nawet amerykańskiego jazzu.

Legenda
To nieprawda, że bez Boba Marleya nie byłoby reggae. Prawdą jest jednak, że to dzięki niemu ta pochodząca z Jamajki muzyka zyskała popularność poza granicami Karaibów. I choć już wcześniej niektórym jamajskim wykonawcom udało się trafić na listy przebojów w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych (np. jednemu z najlepszych wokalistów rocksteady i ska – Desmondowi Dekkerowi), to właśnie Marley okazał się prawdziwym ambasadorem reggae na świecie. Do dziś uważany jest zresztą za króla i jedną z legend tej muzyki (a także muzyki popularnej w ogóle), a jego płyty (choćby kultowa składanka „Legend”) rozchodzą się w milionach egzemplarzy. „I Shot The Sheriff”, „Get Up Stand Up”, „One Love”, „Buffalo Soldier”, „Iron Lion Zion” czy słynne „No Women No Cry” – to tylko kilka z jego nieśmiertelnych przebojów. Niektóre z nich doczekały się nawet licznych przeróbek. Wpadające w ucho melodie sprawiły, że po jego piosenki sięgało wielu amerykańskich czy brytyjskich wykonawców, nierzadko równie legendarnych jak on sam (np. jeden z najlepszych rockowych gitarzystów świata – Eric Clapton czy znany z występu na festiwalu Woodstock Joe Cocker).

Co to znaczy „rastafari”?
Myślicie, że reggae to tylko radosne piosenki o dobrej zabawie czy paleniu marihuany? Nic bardziej mylnego! W przypadku reggae teksty są równie ważne jak sama muzyka. I choć wśród utworów reggae’owych trafiają się też zwykłe piosenki o miłości, wiele z nich porusza ważne i często trudne tematy, takie jak bieda, niesprawiedliwość czy tolerancja. Prawdziwe jamajskie reggae to muzyka buntownicza i zaangażowana. A także – czy może raczej przede wszystkim – muzyka duszy. Z pewnością słuchając Boba Marleya zastanawialiście się, co znaczą pojawiające się w tekstach słowa „Babilon”, „Zion” czy „Jah”. Niektórzy z was pewnie zetknęli się też z nazwami „rastafari” lub „rastafarianizm”. Co to takiego? Mówiąc krótko: bez rastafari, popularnego na Jamajce ruchu religijnego, nie byłoby tzw. roots reggae, nazywanego też czasem „muzyką korzeni” (czyli najpopularniejszej odmiany reggae, wykonywanej m.in. przez Boba Marleya, Petera Tosha czy zespoły Black Uhuru, Culture oraz Twinkle Brothers). Czarnoskórzy Jamajczycy, potomkowie dawnych niewolników z Afryki, uważali, że ich prawdziwą ojczyzną, z której przed wiekami zabrano ich przodków, jest Etiopia. W osobie rządzącego nią wówczas cesarza Hajle Selasje I widzieli wcielenie Boga (określanego przez nich mianem „Jah”). Wierzyli też, że uwolni on ich spod władzy złego Babilonu (czyli społeczności białych) i pomoże wrócić do afrykańskiej Ziemi Obiecanej – Syjonu. „Syjonem” była oczywiście Etiopia, której flaga (trzy kolorowe pasy – zielony, żółty i czerwony) na stałe weszła do kultury rastafariańskiej i muzyki reggae. Inną charakterystyczną cechą rastafarian było noszenie tzw. dredów - fryzury popularnej dziś nie tylko wśród fanów reggae.

Reggae po polsku
Czy poza Jamajką można grać dobre reggae? Jasne, że tak! Pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych muzyka reggae dotarła nawet do Polski. Szybko zdobyła dużą popularność wśród rodzimych słuchaczy. Co ciekawe, wykonawcami, którzy jako pierwsi zaczęli grać utwory inspirowane twórczością Boba Marleya i innych mistrzów z Jamajki były… zespoły punkowe. Poszukajcie na YouTubie piosenek „To co czujesz, to co wiesz” Brygady Kryzys lub „I’m On The Top” Deadlocka – to nie tylko początki reggae w naszym kraju, to już klasyka polskiego rocka. Wkrótce i u nas zaczęły powstawać zespoły grające prawdzie „rootsowe” reggae, które – podobnie jak ich koledzy z Jamajki – śpiewały o złym Babilonie. Babilonem w Polsce lat osiemdziesiątych XX wieku był oczywiście system komunistyczny. Polskie reggae również było bardzo buntowniczą i zaangażowaną muzyką. Wystarczy posłuchać jednego z najlepszych i najbardziej znanych polskich zespołów reggae: założonego przez Roberta Brylewskiego (gitarzystę Brygady Kryzys) Izraela. Ich debiut „Biada, biada, biada” uchodzi za pierwszy polski album reggae i wraz z kolejnymi płytami – „Nabij faję”, „Duchową rewolucją” i „1991” – stanowi „lekturę obowiązkową” dla każdego szanującego się fana tej muzyki. Inny znany zespół z tego okresu, Daab, do dziś cieszy się popularnością za sprawą piosenki „Ogrodu serce”. Ważnymi grupami na polskiej scenie reggae są także Maleo Reggae Rockers Darka Malejonka (muzyka znanego m.in. z Izraela i hardrockowego Houka) oraz Indios Bravos byłego gitarzysty grupy Hey, Piotra Banacha. A jeśli, jak na prawdziwych fanów reggae przystało, płyty Izraela znacie już na pamięć, zawsze możecie sięgnąć po albumy nieco mniej znanych (lecz nie mniej ważnych!) wykonawców, takich jak R.A.P., Gedeon Jerubbaal, Bakszysz czy Habakuk… Warto o nich pamiętać na fali popularności Kamila Bednarka czy Vavamuffin.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Cooltura: Wakacje z dreszczykiem - BARBARA ZARZECKA

Perspektywa nudnych wakacji, mnóstwo zasad do przestrzegania i reguł, których nie można złamać. Do dyspozycji „jedynie” pokój na strychu i ogród z basenem. Czy koniecznie trzeba słuchać dorosłych? Przecież tuż za płotem jest las, który wydaje się o wiele ciekawszy od okolic domu. A w nim - jak się okazuje – tajemne przejścia i miejsca celowo schowane przed ludzkim okiem: mała chatka cała pokryta bluszczem, w której mieszka dziwna starucha oraz przepiękny park ogrodzony żywopłotem, sprawiający wrażenie raju. Dlaczego nie można tam wchodzić? I co z tą przyrodą? Czemu motyle i ważki jak oszalałe lecą do lustra, a żaba ma biały kolor? By zobaczyć, co tu się naprawdę dzieje, co kryje się w chaszczach magicznego lasu, trzeba odważyć się na łyk niedozwolonego mleka. A potem już nie można opędzić się od magii. I od strachu… Bo oto atakuje obleśnie wyszczerzony goblin o żółtych wąskich oczach, zmarszczonym nosie i twarzy przypominającej wysuszony melon. Za nim do pokoju wdziera się trzyipółmetrowa stonoga o trzech parach skrzydeł i wielu łapach zakończonych pazurami. Na szczęście okno udaje się zatrzasnąć tuż przed kobietą o pustym przeszywającym spojrzeniu spowitą w wijące się czarne szmaty… Tak właśnie, stopniowo, rozkręca się akcja w „Baśnioborze” - powieści Brandona Mulla. Z początku rozdziały mogą się nieco dłużyć, ale gwarantuję, że tych, którzy wytrzymają początkowy opis, trzeba będzie siłą odciągać od książki.
Zaczyna się bowiem zupełnie niewinnie. Czternastoletnia Kendra i jedenastoletni Seth muszą spędzić przymusowe wakacje u dziadków Sorensonów. Wcale nie mają na to ochoty, tym bardziej, że wydaje im się, że nikt ich tam nie chce. Nie rozumieją, dlaczego dziadek jest taki zasadniczy i niegościnny, dlaczego traktuje ich jak dzieci. Z czasem jednak wszystko się wyjaśnia, a rodzeństwo czeka odkrywanie magicznego świata, walka z okrutnymi stworami, ale przede wszystkim zmaganie się z własnymi słabościami – strachem, naiwnością, nieodpowiedzialnością. Rozwiązując kolejne zagadki będą uczyć się odróżniania dobra od zła, ponoszenia konsekwencji swoich czynów, stawania w obronie innych i kierowania się w życiu mądrą odwagą.
Ich szkołą życia będzie Baśniobór – rezerwat magicznych stworzeń, pełen wróżek, trolli, najad, ogrów, diablików i wielu innych, zagrożonych wyginięciem stworzeń. I choć na to wskazywałaby nazwa magicznego lasu, nie jest to świat z baśni, a przynajmniej nie z takich, jakie znacie. Tu wróżki nie spełniają życzeń, są złośliwe i egoistyczne, a gdy ktoś wejdzie im w drogę – zanim się obejrzy, mogą zamienić go w garbatego potwora. Ten świat rządzi się prawem zemsty, a ludzie i istoty magiczne o tyle mogą razem w nim przebywać, o ile przestrzegają zasad. Gdy się ich nie zna, naprawdę niewiele trzeba, by uwolnić siły zła. Trzeba bardzo uważać, bo nigdy nie wiadomo, co czeka za zamkniętymi drzwiami – może okropna wiedźma, gotowa zrobić wszystko, by ktoś ją uwolnił, a może zupełnie niegroźna gigantyczna krowa, którą trzeba będzie wydoić. Bo Baśniobór jest nieprzewidywalny i chyba to jest w nim najpiękniejsze. I to, że próbuje ratować to, co odchodzi w zapomnienie. Jak powiedziała babcia głównych bohaterów: „My, opiekunowie rezerwatów, jesteśmy jak ekolodzy: chcemy, by cudowne, magiczne istoty tego świata nie wyginęły”. Mam nadzieję, że Wy też podpisujecie się pod jej słowami obiema rękami. Jeśli tak, to koniecznie przeczytajcie książkę Mulla. Pamiętajcie tylko: „Nikt, kto wejdzie do Baśnioboru, nie wyjdzie niezmieniony”.

„Baśniobór” Brandon Mull. Wydawnictwo WAB (dotychczas ukazało się 5 tomów tej powieści, w skanowisku Biblioteki przy ul. Konwiktorskiej znajdują się dwie pierwsze części).

zaznacz i zamknij wróć do góry



Zaginiony świat - PRZEMYSŁAW BARSZCZ

W południowej części Wenezueli, przy granicy z Brazylią i niedaleko równika, znajduje się jeden z najwspanialszych i największych parków narodowych na świecie. Pośród bezkresnej sawanny i tropikalnych lasów wznoszą się osobliwe góry zwane „tepui” o stromych ścianach i charakterystycznych płaskowyżach na wierzchołku. Gęste, nieprzebyte lasy i niezdobyte góry od wieków tworzyły scenerię sprzyjającą legendom i inspirowały wyobraźnię zarówno Indian jak i przybywających tu Europejczyków. Zapraszam na wyprawę do Parku Narodowego Canaima, o powierzchni równej prawie dziesiątej części całej Polski
To właśnie w tej części świata hiszpańscy konkwistadorzy poszukiwali El Dorado, złotego królestwa, o domach ze szlachetnego kruszcu, którego władca co wieczór miał pokrywać swoje ciało złotym pyłem i szlachetnymi kamieniami, a następnie spłukiwać to bogactwo podczas kąpieli w świętym jeziorze. Na podniebnych wyżynach gór tepui sir Artur Conan Doyle, autor przygód detektywa wszechczasów Sherlocka Holmesa, zlokalizował akcję powieści „Zaginiony świat”, której bohaterowie muszą stawić czoła prehistorycznym dinozaurom, tutaj też rozgrywa się akcja popularnego w ostatnich latach filmu „Odlot”.
Rozległe płaskowyże na szczycie tepui, odcięte od reszty świata kilkuset metrowej wysokości stromymi ścianami, rzeczywiście tworzą osobny świat. Nie ma tam oczywiście dinozaurów ale spotkać można cały szereg endemicznych, czyli występujących tylko w jednym miejscu, płazów, gadów, ptaków i roślin.
Canaima słynie również z wodospadów, między innymi z najwyższego na świecie wodospadu Salto Angel, spadającego z wysokości jednego kilometra! Co ciekawe, niezwykły wodospad, znany dawniej tylko Indianom, został odkryty przez oficjalną geografię dopiero 80 lat temu, kiedy to na płaskowyżu góry Auyantepui, z którego spływa wodospad, przymusowo wylądował amerykański pilot i poszukiwacz złota, Jimmy Angel. Wcześniejsi podróżnicy, chociaż znali opowieści Indian o wodospadzie spadającym z nieba (wierzchołek Ayuantepui ukryty jest często w chmurach), nie traktowali ich poważnie.
Na równinach pomiędzy górami tepui żyją Indianie Pemon. Przez wieki utrzymywali się z polowań na mrówkojady, małpy, leniwce i hirary, z połowów ryb a także z pierwotnego rolnictwa. Aby uzyskać otwartą przestrzeń przydatną do uprawy roli, wypalają oni (wypalają, gdyż część Indian Pemon żyje według odwiecznych zwyczajów) tropikalny las, zakładając w tych miejscach uprawy jadalnych roślin. Wypalanie lasu czasem wymyka się spod kontroli, stając się przyczyną rozległych pożarów. Na wypalonych pożarem obszarach rozwija się roślinność trawiasta, tworząca sawannę. Stąd pochodzi inna nazwa tego regionu – „Gran Sabana” czyli po hiszpańsku „wielka sawanna”.
Indianie Pemon, chociaż w większości przyjęli chrześcijaństwo, czasem nadal po cichu czczą święte góry tepui, śpiewają pradawne pieśni i tańczą tradycyjne tańce. Jednocześnie wielu z nich, kochając swój kraj, chcąc żyć w nim we współczesnym świecie w zgodzie z naturą i chroniąc osobliwości przyrody, rozwijają ekoturystykę i przyciągają podróżników z całego świata.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Coś pysznego: Wakacje od kotleta

Latem obiad musi być lekki. Wiemy to szczególnie wtedy, gdy ktoś w upalny dzień poda nam rosół i schabowego z kapustą. Oj, jak wtedy człowiekowi ciężko i niestety jeszcze bardziej gorąco. Co więc jeść, gdy znudzą nam się już ziemniaki z kefirem i chłodnik z botwinką? Proponujemy taki oto letni zestaw:

I danie: Zupa z zielonych ogórków

Składniki:
4 zielone ogórki (około pół kilo);
2 kostki rosołowe drobiowe;
5 trójkątów serka topionego;
sól, pieprz.

Przygotowanie
Do garnka wlej półtora litra wody, wrzuć kostki rosołowe, zagotuj. Ogórki zetrzyj na tarce o małych oczkach. Dodaj do wrzącego bulionu. Wymieszaj, gotuj kilka minut. Serki rozdrobnij, włóż do rondelka i wlej do nich kilka łyżek zupy. Podgrzej, cały czas mieszając. Gdy się rozpuszczą, dodaj do reszty zupy, gotuj ok. 15 minut. Przypraw do smaku. Podawaj z ryżem lub makaronem, gdy trochę przestygnie (zupa powinna być ciepła, ale nie gorąca).

II danie: Makaron z truskawkami lub jagodami

Składniki:
pół paczki makaronu świderki lub kokardki;
pół kg truskawek lub jagód;
125 ml śmietany;
cukier puder do smaku;
cukier waniliowy.

Przygotowanie
Makaron ugotuj i przelej zimną wodą. Połowę owoców zasyp cukrem pudrem, cukrem waniliowym, dodaj śmietanę i wszystko razem zmiksuj. Dodaj drugą połowę owoców, wymieszaj. Nakładaj makaron na talerze i polewaj owocowym sosem.

Do picia: Ice tea truskawkowe z bazylią

Składniki:
Woda;
8 saszetek czarnej herbaty;
pół szklanki cukru;
liście bazylii (1 szklanka);
około pół kilo truskawek.

Przygotowanie
Zagotuj 4 szklanki wody, dodaj do niej herbatę i zaparzaj 5 minut. W oddzielnym garnuszku zagotuj 1 szklankę wody, dodaj cukier i dobrze wymieszaj. Ściągnij z ognia, dodaj 1 szklankę świeżych liści bazylii i zaparzaj pod przykryciem około 10 minut. Wyciągnij bazylię i dodaj truskawki. Odstaw na bok i poczekaj, aż wystygnie. Gdy herbata będzie zimna, dolej do niej truskawkowo-bazyliową wodę. Wstaw do lodówki. Podawaj z kostkami lodu.

Na deser: Sernik na zimno

Składniki:
opakowanie okrągłych biszkoptów;
3 galaretki w 3 różnych kolorach;
2 serki homogenizowane;
25 dag twarogu;
3 łyżki cukru;
30 dag truskawek.

Przygotowanie
Dwie galaretki przygotuj, wlewając do każdej tylko pół szklanki wrzątku. Biszkopty ułóż w tortownicy jeden obok drugiego. Gdy galaretki ostygną (ale nie stężeją), zmiksuj twaróg z serkami homogenizowanymi i cukrem, tak by nie było żadnych grudek. Masę podziel na pół, do jednej części wlej jeszcze nie stężałą galaretkę. Zmiksuj i wyłóż na biszkopty. Wstaw tortownicę do lodówki, by masa stężała. W tym czasie zmiksuj drugą galaretkę z pozostałym serkiem. Wyjmij tortownicę i wylej drugą warstwę. Znowu wstaw do lodówki.
Zrób trzecią galaretkę, rozpuszczając ją w 1 szklance wrzątku. Gdy przestygnie, przygotuj truskawki: owoce umyj, odsącz na sicie, usuń szypułki i przekrój na pół. Poukładaj je na wierzchu ciasta i delikatnie zalej ostatnią galaretką. Wstaw do lodówki, by ostatnia warstwa stężała.
Smacznego lata!

zaznacz i zamknij wróć do góry



O tym trzeba pamiętać: Młodociani władcy - MAREK GROSZKOWSKI

Za młodocianego władcę należy uznać osobę, która w chwili sprawowania rządów nie ukończyła jeszcze 18. roku życia. Niektórzy z nich byli jedynie marionetkami w rękach regentów lub rad złożonych z ważniejszych dostojników danego państwa. Innym jednak, mimo młodego wieku, było dane całkowicie samodzielnie rządzić swoimi narodami. Robili to w sposób skuteczny i z pewnością niejeden dorosły chętnie by się od nich wiele nauczył.
Musieliście słyszeć o książce Janusza Korczaka pt. „Król Maciuś Pierwszy”. Opowiada ona o małym chłopcu, który po śmierci ojca został królem. Początkowo był jedynie sterowany przez ministrów. Z czasem jednak przejął samodzielne rządy. Co prawda doprowadziły one jego kraj do upadku, niemniej jednak Maciuś niejednokrotnie wykazał się wtedy cechami, których nie powstydziłby się żaden prawdziwy władca. Mam tu na myśli na przykład jego odwagę, mądrość i determinację.
Cała ta historia została wymyślona. Nigdy nie istniało państwo chociażby w części przypominające to opisywane przez Korczaka. Młodociani królowie jednak istnieli. W historii świata.
Najbardziej znanym przykładem jest tutaj król Francji – Ludwik XIV. Nominalnie rządził on w latach 1642-1715. W chwili śmierci swego ojca liczył sobie nieco ponad 4 lata. Zgodnie z niepotwierdzoną przez historyków opowieścią umierający Ludwik XIII nominował syna na króla na łożu śmierci. Niedługo później odbyła się jego uroczysta koronacja. Faktyczne rządy przejął jednak w imieniu małoletniego monarchy kardynał Jules Mazarin. Był on jednocześnie najważniejszym nauczycielem Ludwika XIV. Pokazywał młodocianemu władcy, jak należy rządzić krajem. Uczył go również podstawowych dziedzin nauki, takich jak matematyka czy geografia. Kardynał jak nikt inny rozumiał, że osoba mająca w przyszłości samodzielnie sterować francuską polityką musi być do tego świetnie przygotowana.
Mazarin zdawał też sobie sprawę, iż mieszkańcy kraju nie mogą wiedzieć, że to on faktycznie sprawuje rządy. Gdyby ta sprawa wyszła na jaw, to już i tak silna antykrólewska opozycja jeszcze bardziej by się wzmocniła, co skutkowałoby upadkiem monarchii. Dlatego kardynał zamazywał rzeczywistość, jak tylko mógł. Organizował wystawne przyjęcia na cześć „jedynego króla”, pozwalał młodemu monarsze wygłaszać liczne mowy, a także podkreślał w oficjalnych rozmowach jego zasługi i coraz lepsze przygotowanie do zarządzania państwem. Ludwik całkowicie samodzielnie przejął władzę dopiero po śmierci kardynała w 1661 roku. Jego panowanie było jednak długim pasmem sukcesów, Nie ulega zatem wątpliwości, że bycie marionetką w rękach Mazarina wyszło mu w późniejszych latach tylko i wyłącznie na dobre.
Innym przykładem niepełnoletniego władcy jest ostatni cesarz chiński – Pu Yi. Przejął on władzę, zgodnie z wolą zmarłej cesarzowej Cixi, w 1908 roku. Miał wtedy niecałe trzy lata. Rzeczywiste rządy sprawował więc jego ojciec – książę Zafeng. W przeciwieństwie do kardynała Mazanina, osobiście nie odpowiadał za edukację młodego cesarza. Odwiedzał go jedynie raz w miesiącu na kilka minut, powtarzając przy tym w kółko, aby „uczył się pilnie”.
W 1911 roku cesarstwo w Chinach zostało zniesione, a w jego miejsce wprowadzono ustrój republikański. Pu Yi zachował jednak swój tytuł i honorowe przywileje. Pozwolono mu przez jakiś czas nadal zamieszkiwać w pałacu cesarskim. Otrzymywał przy tym wysoką pensję od państwa i był w tym czasie traktowany niczym bóg. W swoich wspomnieniach opisuje olbrzymi przepych, jakim był otaczany na każdym kroku. Każdemu jego wyjściu na zewnątrz towarzyszyła eskorta ludzi. Idący na przedzie specjalnie do tego wyznaczony niewolnik odgłosem podobnym do ćwierkania ptaków oznajmiał wszystkim, że nadciąga cesarz. Dalej szła reszta orszaku, w środku którego znajdował się Pu Yi. Miał przy sobie zawsze kilku ludzi, którzy musieli spełniać każdą jego zachciankę. Sam przyznawał później, że bez tej „obstawy” czuł się bardzo nieswojo. Wydawało mu się w tych latach, że jego władza jest nieograniczona. W praktyce jednak rządził tylko swoim pałacem, nad całymi Chinami zaś kontrolę sprawował rząd republikański.
Ten stan uległ na krótko zmianie w 1917 roku. Dnia 1 lipca generał Zhang Xun na dwanaście dni przywrócił rządy cesarzowi. Był to jednak zbyt krótki okres, byśmy mogli jakkolwiek ocenić jego rolę jako samodzielnego władcy. Ciekawostką jest jednak fakt, że w tym czasie republikański samolot zrzucił na pałac trzy bomby. Zdarzenie to uznawane jest za pierwsze bombardowanie lotnicze w Azji Wschodniej. W 1931 roku Pu Yi został władcą marionetkowego państwa Mandżukuo. W praktyce jednak podpisywał tylko rozkazy podsunięte mu przez Japończyków. Ten stan trwał do 1945 roku, kiedy to po klęsce Japonii w drugiej wojnie światowej Pu Yi został najpierw więźniem radzieckim, a później obywatelem komunistycznych Chin. Jego historia została świetnie przedstawiona w filmie Bernardo Bertolucciego pt. „Ostatni cesarz”.
Jak to już wspomniano, kilku młodocianym władcom przyszło jednak odegrać w historii znacznie poważniejsze role. Przykładem tutaj jest obecny duchowy przywódca Tybetu – Dałajlama XIV. Urodził się w 1935 roku. W wieku dwóch lat został rozpoznany przez tybetańskich duchownych jako wcielenie XIII Dałajlamy. W 1940 roku był intronizowany na następcę tego ostatniego. W praktyce jednak władzę za niego sprawował regent Tagdra Rinpocze, jednocześnie najważniejszy nauczyciel przyszłego przywódcy Tybetańczyków. W tym okresie rola Dałajlamy ograniczała się do przyjmowania zagranicznych poselstw. W 1942 roku rozmawiał na przykład osobiście z wysłannikami amerykańskiego prezydenta Roosvelta.
Rola przywódcy Tybetu wzrosła 17 listopada 1950 roku. Wtedy to oficjalnie przejął on z rąk regenta całość rządów. Miał wówczas zaledwie 15 lat. W tym czasie kraj był już w znacznej części zajęty przez Chińczyków. Ich agresywna polityka dążyła wtedy do zdobycia całego Tybetu. Naród obwiniał za ten stan rzeczy regenta, domagając się tym samym powierzenia Dałajlamie całości rządów. Sam zainteresowany przez jakiś czas wahał się, ale ostatecznie zdecydował się przejąć władzę. Odznaczał się on już w tym czasie, mimo młodego wieku, olbrzymią dojrzałością. Wysyłając delegacje gdzie tylko się dało, starał się pozyskać dla Tybetu inne państwa. Próby te zakończyły się jednak prawie całkowitym niepowodzeniem. Powodem tego stanu rzeczy z pewnością było zmęczenie świata dopiero co zakończoną wojną. Opinia międzynarodowa unikała jak mogła wybuchu kolejnego międzynarodowego konfliktu. W największym jednak stopniu winę ponosi tutaj regent Tagdra Rinpocze, który w trakcie swoich rządów znacznie ograniczył kontakt kraju ze światem zewnętrznym, doprowadzając tym samym do osamotnienia go na arenie międzynarodowej. W momencie przejęcia samodzielnych rządów przez Dałajlamę na naprawienie tego błędu było już za późno. Przywódca Tybetu nie załamał się jednak. Zdając sobie sprawę, że w otwartym konflikcie zbrojnym nie ma żadnych szans na pokonanie, Chin nie tylko szukał sojuszników w innych państwach, ale też wspierał jak tylko mógł duchowo swój naród. Dla jego członków stał się symbolem wolności poglądów i nadziei na lepsze jutro. Swoją postawą zyskał na świecie duże osobiste uznanie. Olbrzymią siłę jego charakteru dostrzegali nawet niektórzy Chińczycy. Dobrą ilustracją wczesnych lat życia Dałajlamy jest film Jeana-Jacquesa Annauda pt. „Siedem lat w Tybecie”.
Wypada się teraz zastanowić, czy w polskiej historii znamy jakichś młodocianych władców? Na to pytanie możemy odpowiedzieć twierdząco. Przykładem jest król Polski, syn Władysława Jagiełły, Władysław Warneńczyk. Zasiadł on na tronie w 1432 roku w wieku 8 lat. Na początku władzę za niego sprawowała Rada Opiekuńcza z regentem Zbigniewem Oleśnickim na czele. Władysław przejął samodzielnie rządy w 1438 roku. Zawdzięczał to przede wszystkim swojej sile charakteru. Osobiście dowodził nawet podjętą w tym czasie zbrojną wyprawą na Śląsk. W 1440 roku został także królem Węgier, gdzie z powodzeniem rywalizował w walce o władzę w tym kraju z austriacką dynastią Habsburgów. Zginął niestety 4 lata później podczas bitwy z Turkami pod Warną. Miał wówczas tylko 20 lat, ale wśród wszystkich swoich poddanych pozostawił wrażenie człowieka zdecydowanego i, mimo młodego wieku, umiejącego spełniać obowiązki związane z władzą.
Jak widać w historii zdarzały się takie przypadki, że osoba nie mająca jeszcze skończonych 18 lat pełniła samodzielnie władzę. Wszystko zależało tutaj od osobowości danej jednostki, sytuacji w samym pałacu królewskim, a także rzeczywistości politycznej, w której przyszło jej działać. Młody wiek był niewątpliwie pewnym utrudnieniem w osobistym sprawowaniu rządów. Nie czynił jednak tego całkowicie niemożliwym.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Horoskop: Jaki owoc dla ciebie?

Jabłko czy może truskawka? Albo kwaśna cytryna? Jaki owoc pasuje do Twojego znaku zodiaku?

Baran (21.03.–20.04) kiwi
A cóż to za owoc? Szary, kosmaty brzydal. Rozkrój go jednak, a jego kolorowe wnętrze Cię zachwyci. I jego smaku nie pomylisz z żadnym innym. Uważaj jednak – kiwi nie lubi, gdy się od niego za dużo wymaga! Dlatego właśnie psuje galaretkę. I podobnie jest z Baranem. Niektórzy mówią, że jest gburowaty, że myśli tylko o sobie. Kiedy jednak poznasz go bliżej, przekonasz się, że to wyjątkowy kompan. Zawsze będzie się wyróżniał na tle grupy, lubi grać pierwsze skrzypce. Jest lojalny i mądry. Nie próbuj go zmienić, to nigdy nie kończy się dobrze. Przecież to owocowy uparciuch.

Byk (21.04–21.05) truskawka
Nawet nie próbuj jeść sprowadzanych z zagranicy truskawek – ładnie wyglądają, ale nie mają tego „czegoś”. Poczekaj na polskie, prawdziwe – chociaż mniejsze, czasem zapiaszczone, ale takie właśnie są najlepsze. Pierwsza soczysta truskawka to jak pierwsza zapowiedź lata, zawsze wywoła uśmiech. Taki też jest Byk – może nie tak efektowny, czasem nawet wydaje się zbyt przyziemny i zwyczajny, ale ma niezwykłą wartość. Wywołuje uśmiech i dobre skojarzenia. Wystarczy tylko chcieć go naprawdę poznać. I poczekać, kiedy obdarzy Cię szczerą przyjaźnią.

Bliźnięta (22.05–21.06) czereśnie
Piękne, pachnące czereśnie są jak lato – pachną i smakują słońcem. Uważaj, bo lubią brudzić swoim sokiem. Można je jeść niespiesznie, najlepiej w miłym towarzystwie, gadając na każdy temat. Niektórzy nawet twierdzą, że czereśnie wywołują słowotok. A o tym chyba najlepiej wiedzą Bliźnięta – kiedy się „włączą”, nikt ich nie przegada. Ale tak jak czereśnie występujące zawsze parami (a czasem i trójkami) Bliźnięta mają dwie natury – z wesołości potrafią nagle przejść w melancholię. Twórcze, nieograniczone w pomysłach. Jak czerwcowe popołudnie, które nigdy nie powinno się kończyć.

Rak (22.06–22.07) maliny
Można iść do sklepu i kupić koszyczek ślicznych, idealnie czerwonych malin – bez wątpienia będą pyszne. Ale jeśli chcesz spróbować prawdziwie magicznych malin, poszukaj ich w leśnych zaroślach, wśród pokrzyw. Pokłujesz się, zmęczysz i… znajdziesz ledwie garstkę. Lecz to prawdziwy skarb – jakbyś trzymał w dłoni tajemnicę lata. Takich tajemnic ma w sobie wiele Rak. Nastrojowy, zamknięty w sobie, tylko nieliczni poznają go naprawdę. Zaryzykuj, podejdź bliżej i nie bój się, że Cię pokłuje – tak jak leśne maliny odkryte w trakcie letniej wędrówki.

Lew (23.07–22.08) arbuz
Wielki, majestatyczny, nic go nie ruszy. Inne owoce przy nim to kruszynki. Ma grubą skórę i nieco zbyt wodniste wnętrze. Uważa się za króla wszystkich owoców – i nie przyjmuje argumentów, że te niepozorne są pełne witamin i smaku. Co z tego, on jest ogromny, kolorowy i ma niezwykłą moc – jak zaczniesz go jeść, to już nie przestaniesz, chociaż będziesz mieć pełny brzuch. I tak jest też z Lwem – niby wiemy, że to jego puszenie się, przechwałki to tylko słowa, niby nabijamy się z tego jego „panowania” nad innymi, ale oprzeć mu się nie możemy, bo tyle ma uroku. A gdy zabraknie go w towarzystwie, to imprezy tracą urok i wszyscy pytają: „A gdzie jest Lew?”.

Panna (23.08–22.09) winogrono
Ależ ten owoc ma dużo wcieleń! Pysznie smakuje jedzony prosto z krzaka. Suszone winogrona dodają słodyczy jako małe, niepozorne, a tak przydatne, rodzynki. Winogrono ma też wyjątkowo cenną wartość – bo to z niego powstaje wino. Panna też ma mnóstwo wcieleń, a w każdym potrafi zachwycić. Słodka i urocza lub wytrawna, pełna elegancji. Dopracowana w każdym calu, zna swoje zalety i umie je wyeksponować. Stylu mogliby się od niej uczyć wszyscy znajomi. Nic dziwnego, że u wielu wywołuje zazdrość.

Waga (23.09–23.10) gruszka
Kiedy nadejdzie jesień i trzeba będzie zapomnieć o wakacyjnych wygłupach i wziąć się porządnie do pracy, to najlepsza chwila, aby sięgnąć po gruszkę. Jest w niej smak lata i zapach tęsknoty za słońcem. To symbol jesieni – bogatej, pięknej, choć zdecydowanie poważniejszej niż inne pory roku. I taka jest też Waga – zdystansowana, nie przepada za szaleństwami, ale wie, co to szczera, mądra przyjaźń. Rozsądnie radzi, umie pocieszyć, wspiera, kiedy innym dokucza tęsknota albo smutek.

Skorpion (24.10–22.11) cytryna
Spróbuj zjeść cytrynę i się nie skrzywić. Spróbuj zaprzyjaźnić się ze Skorpionem i ani przez chwilę nie żałować tego. On nawet przyjacielowi potrafi tak „przekwasić”, że aż się przykro robi. Ale przecież wiemy, że cytryna to samo zdrowie. I kiedy dosyć mamy słodkich, nieszczerych rad innych niby przyjaciół, warto wysłuchać tego, co bez ogródek powie nam Skorpion. Bo wyjdzie to nam na zdrowie, choć… smaczne nie będzie.

Strzelec (23.11–21.12) pomarańcza
Po pierwsze… ten kolor! Po drugie… zapach! Po trzecie… smak! Niepowtarzalna, zawsze rzuca się w oczy, słodka i soczysta. Podobno lepiej smakuje połowa pomarańczy niż cała. Czy podobnie jest ze Strzelcem? O ile cenisz swoją prywatność, nie przepadasz za zwariowanymi pomysłami, to tak – trzymaj go nieco na dystans, bo ta barwna postać umie zagadać i zamęczyć. Szybko jednak przekonasz się, że gdy przez jakiś czas nie będziesz jadł pomarańczy, to ogromnie za nimi zatęsknisz. I gdy zaczniesz unikać Strzelca, szybko dojdziesz do wniosku, że bez niego po prostu nie da się żyć.

Koziorożec (22.12–20.01) jabłko
Najbardziej swojski ze wszystkich owoców. Wspiera dbających o sylwetkę, w szkolnym plecaku czeka na drugie śniadanie, dostarcza witamin w zimowe wieczory, świetny jako sok, pyszny w szarlotce. Czy jest ktoś, kto nie lubi jabłek? Sprawdzają się w każdej sytuacji. Tak jak Koziorożec. Może nie ma wyjątkowej wyobraźni, może daleko mu do szaleństw letnich owoców. Jest za to sprawdzonym towarzyszem w każdej sytuacji. Skrupulatny w pracy, uporządkowany i zawsze wie, czego się od niego oczekuje. Masz problem? Zwróć się z tym do Koziorożca, nie odmówi pomocy.

Wodnik (21.01–20.02) ananas
Niezłe dziwadło, prawda? Lubi się wyróżniać – na zewnątrz kolczasty, z wystrzałową „fryzurą”, a w środku… żółciutki i słodki jak mało który owoc. Po prostu egzotyka! Wodnik jest taki sam – prowokuje, zwraca na siebie uwagę, często jest arogancki. Po co? Bo tak lubi. Nie zrobi nikomu krzywdy, nie obraża się i brzydzi się intrygami. Nie akceptujesz jego stylu, życia, poglądów? Twoja strata. Jest uroczy i… słodki, wielu się o tym przekonało.

Ryby (21.02–20.03) banan
Gdy Ci źle, smutno lub brakuje Ci energii, sięgnij po banana. A gdy Ci życie za bardzo dokuczy lub sam nie wiesz, co Ci jest – poszukaj towarzystwa Ryb i zdaj się na nie. Zarażą Cię niezwykłą pasją lub po prostu zrobią kubek pysznej herbaty i nie będą wypytywać, dopóki sam nie zechcesz podzielić się swymi myślami. W głowie (a raczej głowach) Ryb zawsze dużo się dzieje. I zawsze płyną nieco obok innych – mają oryginalne hobby i wcale się go nie wstydzą. Ubierają się inaczej niż wszyscy i nic sobie nie robią z głupich komentarzy. Mają swój sposób na życie.

„Victor Gimnazjalista”

zaznacz i zamknij wróć do góry



Zagadki

W cyrku
1. W kolorowy strój odziany,
nos na czerwono ma pomalowany.
Rozśmiesza nas swymi żartami,
figlami i psikusami.
2. Staje na głowie,
na rękach chodzi,
salta wywija,
grawitacja go w ogóle nie obchodzi.

3. W jego zwinnych dłoniach,
piłeczki śmigają,
żadna nie spada,
wszystkie posłusznie w kółko fruwają.

4. Piękna dziewczyna,
co konia dosiada,
choć sztuczek robi mnóstwo,
nigdy nie spada.

5. Pod kopułą namiotu
huśtawka zawieszona,
jak trudno na niej się huśtać,
kto spróbuje, wnet się przekona.

6. Okrągła scena
piaskiem wysypana,
po środku cyrku
jest umieszczana.

7. Dzięki niemu z kapelusza
królik wyskakuje,
a przepiłowana asystentka
życiem nie ryzykuje.

8. Tygrysy, lwy groźne
i pantery dzikie,
łaszą się jak kociaki
pod jego dotykiem.

9. Rower to zabawny,
bo ma tylko jedno koło.
Gdy na nim jadą cyrkowcy,
bardzo jest wesoło.

10. Po rozpiętej nad ziemią
chodzą skoczkowie,
jak trudno tego dokonać,
kto spróbuje, ten się dowie.

Ukryte słowo
Odgadnij wyrazy zawierające słowo: graf.
1. Sztuka plastyczna polegająca na odbijaniu na kartce obrazka wydrapanego na blaszce lub kamieniu
2. Akapit według prawników
3. Zasady poprawnej pisowni
4. Literatura napisana przez kogoś zupełnie pozbawionego talentu i wyczucia
5. Służy do szybkiego spięcia dwóch kawałków materiału
6. Wkład do ołówka
7. Osoba zajmująca się rozpoznawaniem charakteru pisma
8. Zna się na mapach, atlasach i globusach
9. Życiorys
10. Spis książek cytowanych w danym dziele lub związanych z jego tematem
11. Podpis odręczny, często na książce lub płycie dla wielbiciela

Dwuznaczności
1. Treningowy albo na kapcie
2. Grająca albo na ubrania
3. W fortepianie albo komputerze
4. Ptasi albo statku
5. Przez rzeczkę albo w klatce piersiowej

zaznacz i zamknij wróć do góry



Konkurs!!!

Bajka pod Atlantami
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna „Biblioteka pod Atlantami” w Wałbrzychu w ramach realizacji projektu pt. „Zasłuchaj się w bajce" zaprasza do udziału w piątej już edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Recenzję Książki Mówionej i pierwszej edycji Ogólnopolskiego Konkursu na Bajkę Własnego Autorstwa.
W obydwu konkursach uczestniczyć powinny osoby z dysfunkcją wzroku w każdym wieku, recenzja dotyczyć powinna jednak utworu z literatury dziecięco-młodzieżowej. Bajka własnego autorstwa nie może być wcześniej nigdzie publikowana.
Prace należy przesłać do 10.09.2013 r. w formie nagrania dźwiękowego (na płycie CD, w pliku mp3); w wersji drukowanej (brajlu - bez skrótów brajlowskich, zwykłym druku) lub w postaci pisma odręcznego pod adres:
Powiatowa i Miejska Biblioteka Publiczna
„Biblioteka pod Atlantami”,
Rynek 9,
58-300 Wałbrzych
albo w wersji elektronicznej, pod adres: niewidomi@atlanty.pl).

Gala wręczenia nagród, połączona ze spotkaniem z pisarzem i lektorem książek mówionych, odbędzie się w siedzibie organizatora 18.10.2013 r.

Regulaminy konkursów dostępne są:
- w siedzibie Powiatowej i Miejskiej Biblioteki Publicznej „Bibliotece pod Atlantami” w Wałbrzychu, ul. Rynek 9, 58-300 Wałbrzych,
- na stronie internetowej biblioteki: www.atlanty.pl

Szczegółowe informacje:
Oddział Zbiorów dla Niewidomych Biblioteki pod Atlantami – Beaty Kościelnej – tel. kontaktowy 74 648 37 38 lub mail: niewidomi@atlanty.pl .

Projekt jest dofinansowany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Z uśmiechem łatwiej!

Tata z zadowoleniem ogląda cenzurkę Jasia i mówi dumnie:
- Chyba jesteś najlepszy w klasie?
- A gdzie tam – macha ręką syn. – Kuba jest najlepszy! Wiesz, jaki on jest silny, każdemu z nas da radę.

**
Ojciec zaskakuje syna, gdy czyta książkę o wychowaniu dzieci.
- Dlaczego to czytasz? – pyta zdziwiony.
- Przecież muszę coś robić, kiedy ty odrabiasz moje lekcje.

**
W przedszkolu pani pyta Małgosię:
- Kim jest twój tata?
- Jest chory.
- A co robi?
- Kaszle.

**
Klient zwraca się do kelnera:
- Zawsze dostaję do tego dania dwa kawałki mięsa, a dziś tylko jeden.
- Och, przepraszam, kucharz zapomniał przekroić – tłumaczy kelner.

**
- Jak się nazywa skrzynka z amunicją? – pyta kapral rekruta.
- Bomboniera – odpowiada z zadowoleniem żołnierz.

**
Babcia karmi małego wnuczka i prosi go:
- Jasiu, jedz chlebek.
- Ale ja nie lubię chleba.
- Jasiu, jedz chlebek, żebyś był zdrowy i silny.
- A po co mam być zdrowy i silny?
- Żebyś mógł zapracować na chlebek.
- Ale ja nie lubię chleba.

**
Policjant zatrzymuje kierowcę i mówi:
- Już siódmy raz panu mówię, że gubi pan towar.
- A ja już siódmy raz mówię, że jest gołoledź i jeżdżę piaskarką.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Rozwiązania zagadek:

Zagadki: 1. clown, 2. akrobata, 3. żongler, 4. woltyżerka, 5. trapez, 6. arena, 7. magik, 8. treser, 9. monocykl, 10. lina.
Ukryte słowo: 1. grafika, 2. paragraf, 3. ortografia, 4. grafomania, 5. agrafka, 6. grafit, 7. grafolog, 8. geograf, 9. biografia, 10. bibliografia, 11. autograf.
Dwuznaczności: 1. worek, 2. szafa, 3. klawisze, 4. dziób, 5. mostek.

zaznacz i zamknij wróć do góry

Wersja offline wygenerowana automatycznie.
Copyright © 2009 Pochodnia. Wszelkie prawa zastrzeżone.