Skocz do spisu treści

Światełko

Czasopismo Polskiego Związku Niewidomych dla dzieci starszych

numer 3, marzec 2013

Redakcja:
Ewa Fraszka-Groszkowska (red. naczelna)
Marta Michnowska
Barbara Zarzecka

Kolegium redakcyjne:

Wanda Chotomska
Hanna Karwowska-Żurek
Anna Nowakowska
Małgorzata Pacholec
Magdalena Sikorska

Adres redakcji:
ul. Konwiktorska 9,
00-216 Warszawa

tel.:(22) 831-22-71 wewn. 253 lub (22) 635 19 10

e-mail: swiatelko@pzn.org.pl

Uwaga! Jeśli chcesz zamknąć okno a później móc wrócić do ostatnio czytanego artykułu, cofnij się do najbliższego linku "zaznacz" i otwórz go.


Spis treści

*** - JULIAN TUWIM
W Wielki Tydzień dookoła świata - MONIKA DUBIEL
Tajemnica chleba i wina - LEOPOLD STAFF
Praca była jego misją. Wspomnienia o Dobrosławie Spychalskim - DANUTA TOMERSKA
Ciekawostki
Coś pysznego: Nastrój się na święta
Językowe potyczki: Popuszczać pasa - KROPKA
Kto pyta, nie błądzi - BARBARA ZARZECKA
Wszystko jest możliwe - KONRAD ZYCH
Zaobrączkowane - PRZEMYSŁAW BARSZCZ
O tym trzeba pamiętać: Powstanie krakowskie 1846 roku - MAREK GROSZKOWSKI
Sport to zdrowie: Narciarski sezon w pełnym biegu - KRZYSZTOF KOC
Spróbuj rozwiązać!
Z uśmiechem łatwiej!
Rozwiązania:



*** - JULIAN TUWIM

To było tak: w ciemności nocy
Z gałązki wylazł żywy pączek.
Rozklejał się, ptakami kwiląc;
O świcie — westchnął. To początek.

Godzinę blisko się dokwiecał,
Leniwie drzemiąc w ciepłej wiośnie.
Ciągnęły go z lepkiego gniazdka
Kwieciste ptaki coraz głośniej.

Godzinę blisko się upierzał,
Barw upatrując po ogrodzie.
Wyciągał go z zawięzi miękkiej
Skrzydlaty wietrzyk coraz słodziej.

O, patrz, jak biją się o ciebie,
Złączone w jeden zgiełk pstrokaty:
Ptaki świergotem coraz tkliwszym,
Coraz żarliwszą wonią kwiaty!

Bezimiennego cię rozdwaja
W dwa cudy jedna twórcza siła,
I drży pod tobą niespokojna
Gałązka, która cię powiła.

Więc kto? więc jak? Zawiało chłodem.
Czy ptak? czy kwiat? I gwar zamiera,
I rozpaczliwy strach istnienia
W struchlałym sercu świata wzbiera.

Wtedy zerwałem go z gałęzi,
Jak pierworodny owoc z drzewa:
I bardzo słodką wonią dyszy,
I bardzo smutne wiersze śpiewa.

zaznacz i zamknij wróć do góry



W Wielki Tydzień dookoła świata - MONIKA DUBIEL

Dużymi krokami zbliżają się jedne z najważniejszych świąt w roku. Zapewne nie wyobrażacie sobie ich bez białejkiełbasy i drożdżowej baby, bez malowania jajek i święcenia koszyczka, a przede wszystkim bez poniedziałkowej dyngusowej kąpieli. Jednakże czy tak jest wszędzie? W tym artykule postaramy się odwiedzić bliższe i dalsze kraje, aby sprawdzić jak świętują ich mieszkańcy. Należy pamiętać, że Wielkanoc wypadająca na początku wiosny pokrywa się z dawnymi świętami pogańskimi celebrującymi budzenie się przyrody do życia. Dlatego wiele jej symboli, jak kurczak, zając czy pisanka, ma swoje korzenie w tradycji pogańskiej. Nawet nazwa Wielkanocy w języku angielskim pochodzi od Eostre - bogini wiosny.

Europa
W Hiszpanii ważniejszy od samej Wielkanocy jest Wielki Tydzień. Poczynając od Niedzieli Palmowej ulicami miast przechodzą procesje pokutników ubranych w szpiczaste kaptury i niosących na plecach platformy z wizerunkami ukrzyżowanego pana Jezusa oraz płaczącej Matki Boskiej. Towarzyszą im kadzidła, świece, uroczysta muzyka oraz tłumy wiernych, dla których obok religijnego przeżycia jest to świetna okazja do spotkań towarzyskich.
W Szwecji również istnieje tradycja przebieranek, ale zdecydowanie weselszych. Dzieci - wcielając się w wiedźmy odwiedzają krewnych oraz sąsiadów, podarowują im kolorowe, własnoręcznie przygotowane kartki świąteczne, za co w zamian dostają słodycze i drobne upominki. Zamiast palemek w niedzielę Szwedzi idą do kościoła z dekorowanymi gałązkami wierzbowymi. Najważniejszym dniem jest Wielka Sobota, kiedy to spożywa się uroczysty obiad w gronie rodziny. Na stole królują jajka i ryby. Najmłodszych odwiedza natomiast świąteczny zajączek, zostawiając im wielkie jajo z cukierkami.
Niemieckie domy i ogródki wypełniają się świątecznymi drzewkami udekorowanymi wielobarwnymi pisankami, a tamtejsze dzieci w świąteczny poranek buszują po ogrodzie w poszukiwaniu czekoladowych jajek pozostawionych im w prezencie przez zajączka. Gdzieniegdzie zachowała się jeszcze tradycja rozpalania wielkich ognisk na powitanie wiosny.
Inni nasi sąsiedzi, Czesi, podobnie jak my malują pisanki i stawiają na stole baranki ze słodkiego ciasta. Właściwe obchody świąt zaczynają się jednak dopiero w poniedziałek. Chłopcy odwiedzają domy dziewcząt i gdy one obleją ich wodą, oni smagają je wierzbowymi gałązkami zwanymi pomlazkami. Dziewczyny oczywiście bronią się, ale ostatecznie na znak zgody wiążą na pomlazkach kokardki z kolorowej bibuły i zapraszają gości na poczęstunek z pisanek i słodyczy.
Dla Włochów Wielkanoc jest świętem zdecydowanie mniej rodzinnym niż Boże Narodzenie, dlatego często spędzają je poza domem. Nie zapominają jednak przy tym o swej wyśmienitej kuchni. Najważniejszym dniem jest Wielka Niedziela, kiedy to na świąteczny obiad je się barani rosół z cappelletti (pierożkami) oraz pieczeń z baraniny. Najbardziej typowym ciastem jest Colomba (gołębica) czyli babka drożdżowa z dużą ilością bakalii. Innym smakołykiem spotykanym raczej na południu jest zrobiona z serka ricotta, kandyzowanych owoców oraz kwiatów drzewka pomarańczowego pastiera. Gdy mamy dość słodkości możemy skosztować casatiello słonego placka z serem salami i jajkami zapieczonymi w całości.
Anglicy, by zapewnić sobie powodzenie w nowym sezonie pałaszują w Wielki Piątek Hot Cross Buns, czyli słodkie babeczki z lukrowym krzyżem na wierzchu. Tego samego dnia wieczorem królowa organizuje wielką uroczystość, w trakcie której rozdaje specjalnie na tę okazję wydane pensy. W niedzielę urządzane są konkursy egg rolling, czyli toczenia jaj po trawniku. Wygra ten, czyje jajko pierwsze dotrze do mety z nienaruszoną skorupką.

Za oceanem
W USA Wielkanoc ogranicza się do Wielkiej Niedzieli. W poniedziałek wszyscy idą już do pracy. Tamtejsze obchody są mieszaniną różnych tradycji europejskich przywiezionych przez imigrantów. Symbolem świąt jest Easter Bunny, czyli królik wielkanocny, który podobnie jak niemiecki zajączek przynosi dzieciom drobne prezenty, a w poniedziałek w Białym Domu odbywa się wielka impreza dla dzieci Easter Egg Roll, w trakcie której, jak w Angli, organizowany jest konkurs na toczenie jaj po trawie. W niedzielę odbywają się wielkie parady, których uczestnicy ubrani są w kostiumy z różnych epok, a na głowie mają fantazyjne Easter Bonet, czyli kapelusze wielkanocne. Organizowane są nawet konkursy na najciekawsze nakrycie głowy. Na świątecznym stole, jak na całym świecie, nie może zabraknąć jajek, poza tym znajdziemy tam pieczoną szynkę w słodkim sosie oraz sporo ciast.
W Meksyku święta trwają aż dwa tygodnie. Od Niedzieli Palmowej do Wielkiej Niedzieli to Semana Santa (Wielki Tydzień), a następny to Semana de Pascua (Tydzień Paschalny). Meksykanie święcą w kościele prawdziwe gałązki palmowe. W Wielki Piątek odgrywane jest niezwykle realistycznie misterium męki pańskiej. Wielka Niedziela to czas radości ze zmartwychwstania. Świętuje się ją zatem wspólnie, na ulicach w kolorowych korowodach, wesołych miasteczkach, przy akompaniamencie głośnej muzyki i fajerwerków. W Wielką Sobotę natomiast pali się wizerunek Judasza, nierzadko dorzucając obrazki współczesnych postaci uważanych za zdrajców.

Egzotycznie
W Australii niezwykle popularnym zwyczajem jest spożywanie wielkanocnego śniadania w gronie ubogich. Spotkania takie organizują duchowni w kościołach. W poniedziałkowy poranek, podobnie jak w Niemczech i Ameryce, dzieci szukają w ogrodzie czekoladowych jajek. Typowy świąteczny posiłek składa się z wieprzowiny, kurczaka i smażonych warzyw. W Sydney odbywają się w tym czasie największe targi rolnicze. Dlatego obchody świąt łączą się nierozerwalnie z konkursami, paradami, fajerwerkami oraz próbowaniem rozmaitych produktów regionalnych. Symbolem świąt nie jest tu królik, który kojarzy się ze szkodnikiem niszczącym rośliny, ale nieco podobny do niego wielkouch króliczy, występujący na tych terenach również w wersji czekoladowej.
Najbardziej chrześcijański kraj w Azji, czyli Filipiny, od wielu lat słynie z wielkopiątkowego krwawego widowiska. W miejscowości San Pedro Cutud po uroczystej drodze krzyżowej ochotnicy są przybijani do krzyża, by cierpieć tak jak Chrystus. Kościół ostro potępia te praktyki, ale ich popularność zarówno wśród mieszkańców jak i turystów od lat nie słabnie, a ochotników nigdy nie brakuje.
W Afryce Wielkanoc to najważniejsze święto. Kościoły są odnawiane i dekorowane na kształt kwiatów, motyli lub drzew bananowych. Wierni zamiast w zadumie modlić się nad grobem pańskim, dają upust swym przeżyciom w żywiołowych tańcach i śpiewach przed kościołem. Z powodu wcześnie zapadającego zmroku i braku elektryczności obchody oficjalne kończą się już o 18 i ludzie rozchodzą się, by w domach wspólnie z rodziną świętować zmartwychwstanie i okazję do spotkania.

Na wschodzie
W Rosji w okresie Wielkiego Postu nie można jeść mięsa, ryb, nabiału i białego pieczywa. A w Wielki Piątek i Sobotę obowiązuje ścisły post. Dlatego niedzielny obiat to prawdziwa uczta. W sobotę, podobnie jak my, Rosjanie święcą pokarmy. Typową potrawą jest pascha, czyli słodki twaróg utarty z jajkami i dużą ilością bakalii. Wielką Niedziele rozpoczyna radosne bicie dzwonów. Ludzie pozdrawiają się słowami: „Chrystus zmartwychwstał” i trzykrotnie całują w policzek, a także obdarowują się pisankami. Poniedziałek Wielkanocny jest bardzo ważnym dniem, gdyż w cerkwi odbywa się uroczyste przygotowanie krzyżma, czyli świętego oleju używanego potem przez cały rok przy chrzcie.
Niewątpliwie fascynującym doświadczeniem jest przeżycie Wielkanocy w Izraelu, gdzie ponad 2000 lat temu miały miejsce wydarzenia upamiętniane przez to święto. Rokrocznie tysiące pielgrzymów przybywa do Jerozolimy, by wziąć udział w tym misterium. W Wielki Piątek odbywa się droga krzyżowa, prowadząca przez miejsca, którymi miał faktycznie iść na śmierć pan Jezus. Dziś są to wąskie i kręte uliczki starego miasta, pełne straganów i budek z jedzeniem. Procesja kończy się oczywiście w Bazylice Grobu Pańskiego, gdzie następuje symboliczne złożenie ciała Chrystusa. W Wielką Sobotę odbywa się liturgia cudu świętego ognia. Gaszone są wszystkie źródła światła w bazylice. Następnie patriarcha udaje się samotnie do kaplicy grobu Pańskiego, gdzie modli się o otrzymanie światła od Boga. Po pewnym czasie wychodzi, trzymając świece płonące niebieskawym ogniem. Prawosławni twierdzą, że płomień ten powstaje samoistnie na płycie grobu pańskiego. Co ciekawe pojawia się on zawsze, gdy Wielkanoc wypada w kościołach wschodnich, co według ich wyznawców jest dowodem na prawdziwość tego obrządku.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Tajemnica chleba i wina - LEOPOLD STAFF

III

W domu pogardzonegoś wieczerzał celnika,
Od nieczystej niewiasty wodę piłeś z dzbanka,
Nierządnicyś odpuścił grzechy i kochanka,
A łotrowiś dał słowo, które raj odmyka.

Łotr, nierządnica, celnik i Samarytanka
To najcudniejsze róże Twojego kwietnika,
Grona winnicy, kędyś zrównał robotnika
Ostatniego z tym, który pracował od ranka.

O, bo Ty wiesz, że głębsza niż wina i cnota
Jest tajnia duszy ludzkiej i serca tęsknota,
Ku której z dalaś przyszedł jak dobra nowina.

I że serc prawdę, miłość, tylko miłość rodzi,
Jak słońce z ziemi prochu i próchna wywodzi
Najcudniejszy, radosny dar chleba i wina.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Praca była jego misją. Wspomnienia o Dobrosławie Spychalskim - DANUTA TOMERSKA

Był jedną z najbardziej znanych postaci Polskiego Związku Niewidomych nie tylko ze względu na ważne funkcje, jakie pełnił. Inteligencja, życzliwość, pracowitość – zawsze niestrudzony w działaniu na rzecz osób z dysfunkcją wzroku. 26 stycznia bieżącego roku z grona wybitnych ludzi niewidomych odszedł na zawsze Dobrosław Spychalski. Wraz z jego śmiercią odchodzi też epoka takich wartości jak honor, prawda, rzetelność.
Dobrosław Spychalski (nazywany zdrobniale Sławek) urodził się 9 lutego 1927 r. w Łodzi w zamożnej rodzinie inteligenckiej. W tym mieście spędził, wraz z młodszą o 6 lat siostrą Basią, pod czułą opieką rodziców, szczęśliwe dzieciństwo i wczesne lata szkolne. Dzieci wyniosły z domu wzory dobrego wychowania i szacunek dla tradycji. Łódź była zadymionym miastem fabrycznym, więc każdego lata wyjeżdżał Sławek z rodziną na wieś, na tak zwane letnisko. To jego szczęśliwe, sielankowe życie zdmuchnęła nagle II wojna światowa we wrześniu 1939 r. Kilka zachodnich województw, a więc i Łódź, zostało przyłączonych do Rzeszy Niemieckiej i zaczęło się wysiedlanie ludności polskiej z tych terenów. Spychalscy uciekli do Warszawy, gdzie mieszkała ich rodzina. Całą okupację niemiecką spędzili w stolicy. Ponieważ szkoły średnie i wyższe były wówczas zamknięte, Sławek uczęszczał na tak zwane „tajne komplety”, gdzie młodzież zdobywała wiedzę po kryjomu w mieszkaniach prywatnych. Wstąpił też do tajnej organizacji harcerskiej pod nazwą Szare Szeregi. Gdy wybuchło powstanie warszawskie, Sławek w godzinie „W” zgłosił się na wyznaczony punkt. Należał do harcerskiego plutonu 101 wchodzącego w skład zgrupowania majora Bartkiewicza. Zadaniem tego plutonu było trzymanie straży przy jednym z obiektów strategicznych. Osłaniali tam pierwszą powstańczą radiostację do łączności wewnątrz miasta. Sławek wspominał, że młodzi powstańcy żyli w wielkim napięciu, nie odczuwając ani głodu, ani potrzeby snu. Cieszyli się, że biorą udział w wielkiej sprawie. Przedtem słyszeli od dorosłych, że powstanie potrwa zaledwie kilka dni. Wierzyli w rychłe zwycięstwo. Dla Spychalskiego udział w walkach skończył się już piątego dnia późnym popołudniem. W ich dom uderzyła bomba, znaleźli się też pod obstrzałem. Sławek został ciężko ranny i dostał się do szpitala. W wyniku tych walk stracił wzrok. Po wielu latach za udział w zbrojnej walce podziemnej Dobrosław Spychalski został odznaczony przez emigracyjny polski rząd w Londynie Krzyżem Armii Krajowej.
Po upadku powstania Warszawa legła w gruzach, była całkowicie zniszczona przez Niemców. Spychalscy wrócili do wyzwolonej już Łodzi. Sławek czuł się bardzo zagubiony. Najbardziej bolała go utrata możliwości czytania, zawsze bardzo kochał książki. Początkowo unikał kontaktu z niewidomymi. W jego przedwojennej pamięci człowiek niewidomy kojarzył się z żebrakiem w niebieskich okularach w drucianej oprawce, stojącym na rogu ulicy. Toteż, gdy otrzymał telefon od nauczyciela z pobliskiej szkoły dla niewidomych, znanego działacza Józefa Buczkowskiego, nie chciał się z nim skontaktować. W czerwcu 1946 r. zdał maturę jako eksternista. Pan Buczkowski zadzwonił ponownie i zaprosił go na spotkanie. Wtedy Sławek odważył się pójść. I to był punkt zwrotny w jego życiu. Poznał młodych sympatycznych, inteligentnych ludzi niewidomych studiujących na różnych uczelniach. We wrześniu tegoż roku zapisał się na wydział socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Wybrał ten kierunek, wierząc, że studia socjologiczne umożliwią mu bardziej wnikliwe spojrzenie na świat. Sławek pragnął samodzielnie robić notatki na studiach, wówczas nauczycielka szkoły dla niewidomych, pani Sabina Kalińska, nauczyła go pisma Braille’a i skrótów I i II stopnia. Wkrótce został członkiem i skarbnikiem Koła Uczących się Niewidomych.
Po rozpoczęciu studiów mógł już samodzielnie pisać brajlem, ale czytanie bardzo go męczyło, a przed powstaniem czytał biegle i dużo. Nie miał dostępu do książek brajlowskich, których było wówczas niewiele, a o tekstach nagrywanych na taśmy magnetofonowe nikomu się jeszcze nie śniło. Aby się usamodzielnić musiał przezwyciężyć wiele trudności nie tylko fizycznych, ale i psychicznych. Niezdarnie poruszał się po ulicy i wstydził się tego. Ogromny problem sprawiało mu przejście przez jezdnię. Wydawało mu się, że wszyscy na niego patrzą. Często gubił się i tracił orientację, ale był bardzo nieśmiały i wstydził się pytać o drogę. Gdy słyszał tramwaj, wydawało mu się, że jedzie wprost na niego.
W 1948 r. wraz z rodzicami i siostrą przeprowadził się na stałe do Warszawy, bo tu została przeniesiona firma, w której pracował jego ojciec. Po załatwieniu sprawy inwalidztwa wojennego, Dobrosław Spychalski zapisał się do Związku Ociemniałych Żołnierzy przy ul. Hożej 1 oraz do Związku Pracowników Niewidomych na ul. Widok 22. Z tej organizacji powstał wkrótce Polski Związek Niewidomych. Sławek przeniósł się też na Uniwersytet Warszawski, ale w roku 1951 zlikwidowano tu wydział socjologii. To uniemożliwiło mu ukończenie studiów. Dobrosław Spychalski w swoich wspomnieniach z tamtych lat wiele miejsca poświęcił dr. Włodzimierzowi Dolańskiemu. Był on bardzo ważną postacią zarówno w środowisku niewidomych, jak i w osobistym życiu Sławka. Był dla niego wzorem do naśladowania, jako chłopiec podziwiał go i wiele mu zawdzięczał. Dzięki doktorowi Sławek rozpoczął pracę w 1953 r. w Zakładzie Tyflograficznym PZN, w drukarni brajlowskiej. Warunki tam były bardzo prymitywne, ale Sławek szybko opanował maszynę brajlowską i sposób drukowania książek na metalowych matrycach. W krótkim czasie Spychalski stał się jednym z najbardziej wydajnych drukarzy i świetnym brajlistą. Otrzymywał do drukowania najbardziej ambitne powieści i trudne matematyczne podręczniki dla szkół średnich. W kilka lat później zaproponowano Spychalskiemu stanowisko szefa Biblioteki Centralnej PZN. Był to dla niego duży awans, w którym widział swoją szansę. Zawsze cenił i kochał książki. Mógł już zacząć nową pracę od stycznia 1957 r., ale poprosił o półroczną zwłokę, bo chciał skończyć rozpoczęty druk „Trygonometrii” dla szkoły średniej. Sam ten podręcznik adaptował dla potrzeb niewidomych uczniów i wiedział, że nikt inny go nie napisze, a młodzież wówczas podręczników nie miała. Ten gest Sławka świadczył o jego wielkiej odpowiedzialności i poczuciu obowiązku.
Pierwszym zadaniem nowego dyrektora Biblioteki Centralnej było przystosowanie tej placówki do możliwości obsługiwania jej przez bibliotekarzy niewidomych. Wszystkie książki i katalogi otrzymały sygnatury pisane brajlem, również do ewidencji wypożyczeń zastosowano pismo punktowe. Tak prowadzone były biblioteki w Paryżu i Hamburgu, a Spychalski skorzystał z ich wzorów.
W nowo wybudowanym gmachu Związku Niewidomych przy ul. Konwiktorskiej 9 znalazła również miejsce Biblioteka Centralna. Od razu rozpoczęło się tu intensywne życie kulturalne. W każdy piątek po południu w sali przeznaczonej na czytelnię spotykało się grono studiującej młodzieży w ramach klubu dyskusyjnego. Panowała tu serdeczna, niemal rodzinna atmosfera. Tu można było w ciszy napisać pracę na uczelniane zajęcia, załatwić korespondencję, podzielić się uwagami na temat artykułów w czasopismach brajlowskich. Często na spotkanie przychodzili starsi zasłużeni działacze Związku Niewidomych. Czasem byli tu zaproszeni goście z zewnątrz, jak np. znani politycy, dziennikarze, pisarze. Zamierzeniem Biblioteki Centralnej była popularyzacja książek brajlowskich, a później i „mówionych”. W tym celu organizowano różne konkursy czytelnicze, tak aby lepiej poznać zainteresowania i gusty czytelników oraz opinie o autorach. Gdy powstała tzw. „książka mówiona” na kasetach, od razu zdobyła wielkie powodzenie. Przybyło masę czytelników, zwłaszcza tych, którzy z różnych przyczyn nie znali brajla. Zapotrzebowanie na książki było ogromne, ale możliwości zaspokojenia coraz mniejsze. Półki w czytelni często bywały puste. Ciasnota lokalowa Biblioteki nie sprzyjała gromadzeniu coraz większej ilości kaset. Czytelnicy czekali coraz dłużej, nawet kilka miesięcy na wymianę książki. Wielką nadzieję na rozwój czytelnictwa wiązano z planem budowy nowego gmachu Biblioteki, ale jego realizacja napotykała na różne trudności. Wówczas dyrektor Spychalski poczynił starania o włączenie do współpracy bibliotek publicznych. Zawarł porozumienie z Ministerstwem Kultury i poczynając od 1976 r., niektóre biblioteki w Polsce zaczęły kupować książki nagrane na kasety i wypożyczać osobom z dysfunkcją wzroku, a także ludziom starszym i chorym.
Spychalski był wszędzie tam, gdzie można by coś pozytywnego zrobić. Dlatego pełnił w Związku ważne i odpowiedzialne funkcje. Był bardzo zaangażowany w sprawę osób niepełnosprawnych. On, który po utracie wzroku unikał kontaktu z niewidomymi, stał się teraz ich najgorliwszym rzecznikiem.
Przez dwie kadencje w latach 60. był sekretarzem generalnym Związku Ociemniałych Żołnierzy. W 1969r. na V Zjeździe Delegatów PZN wybrano Dobrosława Spychalskiego przewodniczącym Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych. Po siedmiu latach zrezygnował z tego stanowiska. Następnie przez osiem lat kierował działalnością Warszawskiego Okręgu PZN. Miał w tych instytucjach duże osiągnięcia.
Pełniąc te wszystkie funkcje nie przestał pracować w Bibliotece Centralnej. Spychalski większość swojego życia zawodowego (około 40 lat) spędził na stanowisku szefa biblioteki. Od początku tę pracę traktował jako swoją misję. I w tej dziedzinie posiadał dużą wiedzę.
W 1977 r. oddano do użytku Bibliotece Centralnej gmach przy ul. Konwiktorskiej 7. Można więc było wzbogacić działalność bibliotekarską i wydawniczą, bo znalazło się tu również studio nagrań. Duże zasługi w powstaniu tej placówki miał dyrektor Spychalski. Z jego też inicjatywy nadano nowej bibliotece imię Włodzimierza Dolańskiego. W holu BC umieszczona została tablica z jego nazwiskiem, a wyżej nad nią portret Doktora. W ten sposób Sławek oddał hołd Wielkiemu Człowiekowi, który w najtrudniejszym okresie jego życia pospieszył mu z pomocą.
W końcu lat 70. Dobrosław Spychalski, jako jeden z niewielu działaczy, został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Z powodu pogarszającego się stanu zdrowia i ukończenia 65 lat Sławek odszedł na emeryturę w 1992r. Odchodził rozgoryczony, jakby z poczuciem krzywdy. Nie chciał jeszcze opuszczać biblioteki. Nie należał on do ludzi, którzy z przejściem na emeryturę tracą sens życia. Nie umiał odpoczywać. Przez kilka lat pisał kronikę swojego życia. „Wspomnienia” obejmują kilkaset stron maszynopisu i są podzielone na 10 rozdziałów. Odnajdziemy w nich tematykę społeczną, związkową, kulturalną i autobiograficzną, w której np. opisane są losy osób z jego rodziny wplątane w tryby historii. Warto o tym wspomnieć. Ojciec Sławka, Leon, miał dwóch braci. Najstarszy, Józef, był pułkownikiem wojska polskiego i gdy wybuchła wojna z Niemcami w 1939 r., dostał się do Anglii. W 1942 r. został przerzucony jako „cichociemny” do kraju, by prowadzić tu walkę podziemną. Mianowany był dowódcą Małopolskiego Okręgu Armii Krajowej. Po dwóch latach został ujęty przez gestapo i zamordowany. Zaliczany jest do grona bohaterów narodowych. Młodszy brat ojca, Marian, miał poglądy lewicowe. W okresie stalinowskim w PRL oskarżony został o nacjonalizm i kilka lat spędził w więzieniu. Po „odwilży październikowej” w 1956 r. odzyskał wolność i mianowano go ministrem obrony narodowej w rządzie Józefa Cyrankiewicza. Był marszałkiem Polski. Szczególnie warta jest polecenia część zatytułowana „Wiara”, gdzie autor przekazuje swoje przemyślenia. Sławek zawsze był człowiekiem bardzo wierzącym. Gdyby ktoś chciał napisać historię niewidomych w Polsce, to wspomnienia Spychalskiego są doskonałym do tego przyczynkiem. Przedstawiają również osobowość autora i jego relacje z innymi ludźmi.
Aby uzupełnić rys biograficzny Dobrosława trzeba dodać, że miał żonę Grażynę, polonistkę z wykształcenia, czterech synów i dwóch uroczych wnuczków.
Poznałam Sławka Spychalskiego już pierwszego dnia mojej pracy w redakcji Zakładu Tyflograficznego PZN w 1955 r. On pracował tam już od kilku lat w drukarni. Spotkałam go na korytarzu. Wyglądał na człowieka sympatycznego – wysoki, szczupły, przystojny młody człowiek w eleganckim płaszczu i ciemnych okularach. Odtąd spotykałam go prawie codziennie. Łączyła nas bowiem relacja zawodowa. Ja redagowałam książki i podręczniki, a on je przepisywał na maszynie brajlowskiej. Wkrótce wszystkich nas przeniesiono do Centralnego Ośrodka Niewidomych. Znów spotykaliśmy się w pracy. Ja często uczestniczyłam (przeważnie w jury) w różnych konkursach czytelniczych organizowanych przez Bibliotekę, a on był członkiem komisji wydawniczej w mojej redakcji. Miałam więc możność dobrze go poznać. Był człowiekiem inteligentnym, delikatnym i uprzejmym wobec każdego, bez względu na zajmowane stanowisko. Wynikało to z pewnego rysu charakteru lub z dobrego wychowania. Ceniłam w nim pracowitość, życzliwość dla innych i poszanowanie wartościowej tradycji. Widziałam w nim dobrego przyjaciela i nadzwyczajnego człowieka.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Ciekawostki

Żywy symbol Antarktydy
Jest nim oczywiście pingwin cesarski, największy spośród wszystkich 17 gatunków tych najciekawszych chyba w świecie ptaków. Dorosłe osobniki osiągają nawet 122 centymetry wzrostu. Jest to endemiczny gatunek Antarktydy, co oznacza, że nie występuje nigdzie indziej. Według szacunków na całej Antarktydzie mieszka obecnie od 270 do 350 tysięcy tych ptaków.
Jak przystało na pingwina, cesarski też nie potrafi latać. Za to jego ciało w kształcie torpedy jest wspaniale przystosowane do pływania. Na lądzie pingwiny stoją zwykle w pozycji pionowej, a poruszają się krocząc lub podskakując. Natomiast na lodzie kładą się na brzuchu i ślizgają niczym na sankach. Polują, nurkując do głębokości nawet 500 metrów. Żywią się rybami, kałamarnicami i krylem. Jak wszystkie pingwiny, również i cesarskie każdego roku zrzucają pióra. Jednak w przeciwieństwie do innych ptaków, stare pióra pingwinów wypadają dopiero wtedy, gdy wyrosną im już nowe. Dzięki temu ptaki są przez cały czas chronione przed zimnem.
Pingwiny cesarskie rozmnażają się na antarktycznym lodzie. Jesienią samica składa 1 jajo i powraca do morza. Samiec wysiaduje jajo przez całą zimę, kiedy temperatura spada nawet do minus 45 stopni Celsjusza. Utrzymuje je na łapach, ukryte w skórnym fałdzie i w ten sposób chroni je przed zimnem.
Obserwowane od XX wieku ocieplenie klimatu szczególnie zagraża morskiej pokrywie lodowej, od której zależą pingwiny cesarskie. Inaczej niż inne ptaki morskie, pingwiny swoje młode wychowują prawie wyłącznie na lodzie pokrywającym ocean. Uczeni obliczyli, że jeśli stężenie gazów cieplarnianych w powietrzu będzie rosło w tym samym tempie, to liczba tych majestatycznych, potężnych ptaków będzie powoli spadać do 2040 roku. Potem nastąpi gwałtowne załamanie i pod koniec naszego wieku na Wybrzeżu Adeli we wschodniej Antarktydzie – gdzie prowadzono obserwacje – zostanie tylko 500-600 par pingwinów.
Nie wiadomo, czy cala Antarktyda podzieli nieszczęśliwy los mieszkańców Wybrzeża Adeli. Kontynent bowiem nie ogrzewa się jednorodnie, a w niektórych miejscach nawet się ochładza. W każdym razie zmiany klimatyczne w Antarktyce, rozpływanie się pokrywy lodowej, może zmienić cały ekosystem, w którym żyjemy.
Warto wiedzieć, że pingwiny zamieszkują wyłącznie południową półkulę Ziemi. Tylko jeden gatunek, pingwin z Galapagos, żyje na równiku. Wyspy Galapagos wprawdzie leżą na równiku, ale opływają je zimne wody Prądu Peruwiańskiego.

Diabeł tasmański
Czasem nazywany także diabłem workowatym, bo jest to przecież gatunek torbacza, należy do bardzo zagrożonych zwierząt. W Australii wymarł już około XIV wieku. Prawdopodobnie wyparł go z tamtych terenów dziki pies dingo. Obecnie występuje tylko w Tasmanii, na wyspie położonej u południowo-wschodnich wybrzeży kontynentu. Na domiar złego w 1996 roku rozpoczęła się epidemia raka pyska u tych zwierząt. Od tamtego czasu liczba osobników zmniejszyła się o 70 procent.
Choroba przenosi się poprzez kontakt fizyczny, na przykład po ugryzieniu zdrowego osobnika przez zarażonego. Jej objawem są duże narośle na pysku i szyi, które sprawiają, że zwierzę nie może jeść i ginie. Naukowcy przeprowadzili specjalne badania genetyczne guzów i mają nadzieję na stworzenie szczepionki. Jeśli to się nie uda, diabły wyginą.
A są to zwierzęta nietypowe i bardzo ciekawe! Krępe, przysadziste, średniej wielkości – długość ich ciała wynosi około 70 centymetrów. Za to serdelkowaty ogon, w którym diabeł magazynuje tłuszcz, ma aż 30 centymetrów. Sierść ma czarną z 2 białymi plamami na piersi i białą obrożą na szyi. Całości dopełnia różowy pysk, nagi nos i brodawkowate wargi.
Duża głowa zapewnia mu największą siłę zgryzu - w stosunku do masy ciała – wśród żyjących ssaków. Przednie nogi ma dłuższe niż tylne, co jest wśród torbaczy wyjątkowe. Długie wąsy czuciowe umieszczone są na pysku i w kępce na czubku głowy. Zęby zaś rosną mu powoli przez całe życie.
Charakterystyczny dla niego jest smród. Gdy jest przestraszony, wydaje głośne wrzaski. Nic więc dziwnego, że to niezbyt urodziwe, smrodliwe i wrzaskliwe zwierzę nazwano diabłem. Samce ważą 6-9 kilogramów. Samice są wyraźnie mniejsze i mają dobrze rozwiniętą torbę, w której mieści się 4 młodych urodzonych na początku australijskiej zimy.
Diabeł tasmański jest największym torbaczem drapieżnym. Nielubiany przez farmerów, bo napada na owce, najczęściej jednak żywi się padliną. Zanim wytępiono wilka workowatego, żywił się przede wszystkim resztkami tego, co upolował wilk. A jeść lubi, w ciągu pół godziny jest w stanie pochłonąć pożywienie o wadze nawet 40 procent jego ciała.
Spotykany jest we wszystkich środowiskach, ale najbardziej lubi lasy. Biega z prędkością 13 kilometrów na godzinę. Aktywny jest głównie nocą. Ma bardzo dobry słuch i węch, ale ma trudności w dostrzeganiu obiektów nieruchomych. Na ogół prowadzi samotny tryb życia. Zanim pojawiła się epidemia, średnią długość życia tych zwierząt szacowano na 6 lat.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Coś pysznego: Nastrój się na święta

Wielkanoc to najbardziej radosne ze wszystkich świąt. Jak więc mogłoby zabraknąć na stole czekolady – królowej uśmiechu, pocieszycielki strapionych serc, wyzwalającej cudowne hormony szczęścia i zamieniającej nas w prawdziwy wulkan pozytywnej energii. Wiemy, wiemy, oczywiście najważniejsze są jajka, chrzan i żurek z kiełbasą, ale po tak konkretnych daniach, chyba każdy marzy o jakimś fantazyjnym deserku. Najlepiej takim, który poprawi lub utrzyma nasz dobry humor, a przy okazji i stół ozdobi. A więc do dzieła czekoladoholicy!

Gniazdka wielkanocne
Składniki:
60g mlecznej czekolady,
1 łyżka wody,
100g wiórków kokosowych,
3-5 łyżek mleka,
12 miniaturowych słodkich jajeczek (najlepiej w postaci kolorowych żelków) albo płatki migdałów.

Przygotowanie
Czekoladę połam na kawałki i włóż do miski, którą można używać w mikrofalówce. Do naczynia wlej 1 łyżkę wody. Podgrzewaj przez 30 sekund, wymieszaj, i znowu podgrzewaj przez 10 do 20 sekund, aż czekolada zupełnie się rozpuści.
Dodaj wiórki kokosowe, wymieszaj i wlej tyle mleka, by masa dawała się lepić (nie więcej niż 5 łyżki). Formuj z niej małe gniazdka i układaj je na talerzu wyłożonym papierem do pieczenia. Wstaw na 2 godziny do lodówki, aby stężały. Gdy gniazdka stwardnieją, do każdego włóż po kilka kolorowych jajeczek albo migdałowych płatków, które można dodatkowo udekorować specjalnymi pisakami do zdobienia tortów.

Czekoladowe jajka na miękko
Składniki:
8 czekoladowych jajek pustych w środku (uwaga: nie przechowuj ich w lodówce, schłodzone zdecydowanie łatwiej uszkodzić),
6 łyżek twarogu,
1/2 cytryny,
1/2 szklanki cukru pudru,
esencja waniliowa,
3 łyżki śmietany kremówki,
dżem morelowy.

Przygotowanie
Z każdego jajka odetnij czubki ostrym nożem, starając się, aby czekolada nie pękła. Następnie włóż do lodówki i zajmij się masą, czyli „białkami”.
Ubij śmietanę na puszystą masę, dosyp cukier puder i nadal ucieraj. Dodaj ser, połowę soku z cytryny i esencję - wymieszaj delikatnie, aż wszystkie składniki się połączą. Gotowym kremem napełnij jajka i odstaw z powrotem do lodówki.
Kiedy nasze „białko” stężeje, delikatnie nałóż na wierzch „żółtko”, czyli łyżeczkę dżemu morelowego.. Podawaj w kieliszkach do jajek. Czubki odcięte od jajek możesz zjeść w trakcie przygotowywania deseru.
Smacznego i naprawdę radosnych świąt!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Językowe potyczki: Popuszczać pasa - KROPKA

Użyty w tytule zwrot w przenośni znaczy tyle, co folgować sobie, zadowalać swoje zachcianki i apetyty, słowem nie żałować sobie. Stanowi on jednak wyraźny ślad dawnych, niezbyt chlubnych niestety, czasów. Pochodzi bowiem z przysłowia: Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa. Oczywiście po to, aby dać napełnionemu nad miarę brzuchowi więcej swobody. W ten sposób dość trafnie podsumowano okres panowania Augusta II i Augusta III Sasów, przypadający na pierwszą połowę XVIII wieku.
Zawieruchy wojenne XVII i początków XVIII wieku przyczyniły się do upadku kultury i moralności. Uzależniły ponadto szlachtę od magnaterii, umacniając jej potęgę i sobiepaństwo, co miało fatalny wpływ na kulturę polityczną. Zrujnowały także sieć szkół i obniżyły poziom nauczania. Na początku doby saskiej znaczna część mieszkańców kraju nie umiała czytać ani pisać. Mało który przedstawiciel gołoty szlacheckiej znał litery.
Jałowość i nudę życia umilano sobie biesiadami. Zwyczaje te podtrzymywała magnateria szukająca taniej popularności wśród swojej klienteli. „Czasy saskie – jak pisze Stanisław Bystroń znawca obyczajów w dawnej Polsce – były kulminacyjnym okresem rozpusty pijackiej”. Przy kielichu załatwiano rozmaite interesy zarówno publiczne, jak i prywatne. Andrzej Kitowicz w swoim „Opisie obyczajów” stwierdza: „Gdy albowiem w narodzie nic nie można było zrobić bez pijaństwa, czy to zgodę jaką, czy elekcją, czy interes własny utrzymać, nie oblawszy go trunkiem jakim podług wartości osób należycie, sama zatem rzecz zniewalała panów do konserwacji przy boku swoim głów na wszelkie trunki jak najmocniejszych, którzy by ich w takowej potrzebie gardłem swoim zastępowali”. Oprócz takiego zastępczego picia szukano i innych sposobów, by ominąć spełnienie kolejnego toastu. Nie było to łatwe, bo służba pilnowała, by goście pili jak najwięcej. Wylewano trunek więc pod stół, do innych kielichów, a jak nie było innego wyjścia to i po prostu za kołnierz.
Gości witano chętnie i bardzo niechętnie wypuszczano, zwłaszcza tych interesujących. Posuwano się w tym względzie do różnych forteli, od picia nieustającego strzemiennego z licznymi pożegnalnymi toastami aż do uszkodzenia wozu czy zdjęcia i schowania kół. Taka natrętna gościnność znajdowała czasem swoje zakończenie w aktach sądowych, bo skarżono się, że gospodarz „uczciwą szlachtę na dobrowolnej drodze hamuje, zawraca, łapa, niewoli i więźniem czyni”. Nierzadko zdarzały się więc zwyczajne „łapanki” gości.
Bywali też i natrętni goście, którzy nietaktownie nadużywali przywilejów wynikających z gościnności. Przybywali zbyt często, z licznym orszakiem służby, która też na prawach gościnności bawiąc, przyczyniała gospodarzowi kłopotu, plądrując dom. A przede wszystkim przebywali zbyt długo, korzystając z obfitego – no bo przecież: zastaw się a postaw się - darmowego pożywienia i napojów. Wacław Potocki w „Ogrodzie fraszek” oświadcza: „Importunem nazowę go śmiele, kto miasto trzech dni u mnie mieszka trzy niedziele”. Nic dziwnego, że powstało nawet przysłowie: Gość i ryba trzeciego dnia cuchnie.
To popuszczanie pasa miało niestety fatalne skutki. Skończyło się bowiem upadkiem państwa polskiego, o czym warto pamiętać.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Kto pyta, nie błądzi - BARBARA ZARZECKA

Siadasz do wielkanocnego stołu, bierzesz do ręki pisankę, obierasz skorupkę i ze smakiem pałaszujesz biało-żółtą zawartość. Tak po prostu, bez zastanowienia… A przecież jajko to jedna wielka tajemnica, wyjątkowo skomplikowana zagadka do rozwiązania. Poza odwiecznym „co było pierwsze?” można zadać jeszcze milion pytań. Na przykład: z czego wynika jego jajowatość? Dlaczego wrzucone na gorącą patelnię zamienia się w ciało stałe?
Odpowiedzi na te i wiele innych, niezwiązanych z jajkami, pytań, poznasz, gdy sięgniesz do książki „Dlaczego pingwinom nie zamarzają stopy...” Micka O’Hare’a. Poważni eksperci w mniej poważny sposób odpowiadają w niej na maile przesłane z całego świata przez czytelników pisma „New Scientist”. Autorytety w dziedzinie chemii, fizyki, biologii i innych nauk przedstawiają nam różne teorie przybliżające dany problem. Prezentują niezaprzeczalne fakty i zwykłe przypuszczenia. I niech Cię tytuł nie zwiedzie, książka nie jest dla małych dzieci. Trzeba być już trochę poważniejszym człowiekiem, by zrozumieć wszystkie wyjaśnienia. Na szczęście specjaliści odpuścili sobie naukowy ton i tłumaczą nam te zawiłości jak najprościej, do tego z humorem. Można się nieźle uśmiać, czytając na przykład o dłubaniu w nosie, czyli glutowej rakiecie. Bo musisz wiedzieć, że maile od czytelników są naprawdę zaskakujące, nie ma głupich pytań ani tematów tabu. Obok bardzo poważnych zagadnień, na przykład dotyczących porażenia prądem, pojawiają się takie, o które nie wypada zapytać nauczyciela. Na przykład „Dlaczego śluz z nosa jest zielony?”, „Czy ryby puszczają bąki?” albo „Dlaczego niektóre zwłoki nie ulegają rozkładowi?”.
Tę niecodzienną encyklopedię podzielono na dziewięć rozdziałów, m.in. „Nasze ciało”, „Rośliny i zwierzęta”, „Jedzenie i picie”, „Szalona pogoda”. W skład każdego z nich wchodzi kilka lub kilkanaście pytań. A ponieważ, jak wiadomo, w nauce nie zawsze wszystko jest jednoznaczne, głos na dany temat zabierają dwaj albo trzej eksperci. Możesz więc być pewien, że masz pełny ogląd sprawy.
Książka jest wprost stworzona do czytania rodzinnego, inspiruje do wspólnych rozmów, żartów i… pseudonaukowych eksperymentów. Na przykład do próbowania różnych metod obierania cebuli, by wreszcie nie wyciskała nam łez z oczu. A więc czytajcie i bawcie się nauką!

Mick O’Hare „Dlaczego pingwinom nie zamarzają stopy i 114 innych pytań”. Czyta H. Kinder-Kiss. Uwaga: jeśli spodoba Ci się ta książka, sięgnij koniecznie po jej drugą część zatytułowaną „Czy niedźwiedzie polarne czują się samotnie?”. Obie książki dostępne są w Bibliotece Centralnej PZN.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Wszystko jest możliwe - KONRAD ZYCH

Nie lubi Lany Del Rey. Od Lady Gagi woli Michaela Jacksona. W piosenkach najważniejsza jest dla niej dobra melodia. Monika Brodka – piosenkarka, która chadza własnymi ścieżkami.
Chyba żadna artystka nie przeszła w ostatnich latach tak wielkiej przemiany. Od zwycięstwa w popularnym muzycznym show do uznania bardziej wymagającej publiczności. Od wpadających w ucho, przyjemnych popowych przebojów do eksperymentów z brzmieniem i scenicznym wizerunkiem. Czy może nas jeszcze czymś zaskoczyć?
Może na przykład zostać „punkówą”. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak! W udzielonym jakiś czas temu tygodnikowi „Przekrój” wywiadzie piosenkarka zdradziła, że rozpoczęła próby z punkową kapelą. I pomyśleć, że to ta sama dziewczyna, która śpiewała „Miał być ślub”! Może do pewnego rodzaju dźwięków trzeba po prostu dorosnąć?

Od „Idola” do Opola
Wszystko zaczęło się od popularnego kilka lat temu programu „Idol”. Wśród setek uczestników trzeciej edycji show znalazła się utalentowana Góralka z Twardorzeczki, niewielkiej miejscowości koło Żywca. Miała zaledwie 16 lat, jednak już wtedy wyróżniała się interesującą barwą głosu. Nic dziwnego, że szybko zaskarbiła sobie sympatię jurorów i publiczności. W finale jej przewaga nad drugim finalistą, Jakubem Kęsym, była znaczna (zdobyła 69% głosów). I choć wygrała zasłużenie, pojawiły się obawy, że jak większość laureatów tego typu programów zniknie w zalewie podobnych wykonawców.
Nie zniknęła. Co więcej, odniosła chyba największy sukces ze wszystkich uczestników „Idola”! Jej debiutancki album (zatytułowany przewrotnie… „Album”) sprzedawał się świetnie, a piosenki takie, jak „Ten” czy „Dziewczyna mojego chłopaka” podbiły serca popowej publiczności. Nastoletnią artystkę doceniły także media. Wśród wielu sukcesów zwracają uwagę aż trzy nominacje do Nagrody Muzycznej Fryderyk (m.in. w kategorii „Wokalistka roku”), nominacja do prestiżowego Paszportu „Polityki” oraz zwycięstwo w konkursie premier Festiwalu w Opolu. Kolejna płyta, „Moje piosenki”, radziła sobie niewiele gorzej. Mimo to piosenkarka na długie cztery lata zamilkła. Kiedy zaś wróciła…

To idzie nowe
Pamiętam moment, w którym usłyszałem piosenkę „W pięciu smakach” z niewydanej jeszcze wówczas płyty „Granda”. Nie od razu rozpoznałem wykonawcę. Dawna zwyciężczyni „Idola” brzmiała jak… połączenie Marii Peszek z Kasią Nosowską! Kolejne piosenki - „Sauté”, „Szysza” czy kapitalny utwór tytułowy, sprawiły, że po raz pierwszy w przypadku Brodki postanowiłem sięgnąć po cały album. Nie ja jeden zresztą. Dzięki „Grandzie” wokalistka zyskała wiernych słuchaczy wśród osób, które do tej pory stroniły od jej muzyki. Na jej koncerty zaczęli przychodzić nie tylko fani popu, lecz także zwykłego rocka czy alternatywy.
Nic dziwnego. „Granda” to płyta inna od poprzednich. Ambitniejsza. Ale też trudniejsza. Pełna intrygujących rozwiązań aranżacyjnych i produkcyjnych, nieoczywistych tekstów (w dużej mierze autorstwa samej wokalistki). W jej powstaniu wzięło zresztą udział wielu artystów kojarzonych do tej pory ze sceną alternatywną (np. znany z Pogodna Jacek „Budyń” Szymkiewicz czy występujący na co dzień w grupie Pustki Radek Łukasiewicz). Efekt słychać od razu. I nawet jeśli skojarzenia z solowymi dokonaniami Kasi Nosowskiej czy piosenkami Marii Peszek momentami nasuwają się same, nikt już nie odważy się nazwać twórczości Brodki po prostu popową.

Punkowy Michael Jackson
Jak dalej potoczy się kariera piosenkarki? Pewną wskazówką może być nagrany w Los Angeles minialbum „Lax”. To tylko sześć krótkich utworów, z czego jedynie dwa pierwsze stanowią premierowe kompozycje. Pozostałe cztery to ich remixy przygotowane przez artystów z Polski i zagranicy (m.in. Kamp! i Grega Kozo). Mimo niewielkich rozmiarów, płytka warta jest uwagi. Jeden z nowych kawałków, „Varsovie”, już stał się zresztą dużym przebojem. Drugi, „Dancing Shoes”, pod względem muzycznym jest hołdem dla jednego z ulubionych artystów Brodki - Michaela Jacksona. Warto też zwrócić uwagę, że obie piosenki zaśpiewane zostały w języku angielskim. Czyżby ambitnej piosenkarce zamarzyła się kariera poza granicami Polski? Ostatnie plany koncertowe artystki (obejmujące m.in. występy w Niemczech i Wielkiej Brytanii) wydają się to potwierdzać.
Czy Brodka podbije europejski rynek? Dotychczas ta sztuka udała się niewielu polskim wykonawcom (międzynarodowy sukces odnieśli właściwie tylko nasi metalowcy). Nawet jeśli piosenkarka podzieli los zespołu Myslovitz i na Zachodzie nie zwojuje wiele, polscy słuchacze mogą spać spokojnie. Brodka z pewnością niejednym nas jeszcze zaskoczy. Punkowy czad? Płyta w stylu Michaela Jacksona? A może… jedno i drugie? W przypadku tej artystki wszystko wydaje się możliwe.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Zaobrączkowane - PRZEMYSŁAW BARSZCZ

Za oknem mróz i śnieg, ale przyrodnika z krwi i kości takie uciążliwości nie są w stanie zniechęcić. Szczególnie, jeżeli w trudnych zimowych warunkach może wypróbować swe siły w łowach na naprawdę wymagającego przeciwnika.
Polowania te wymagają od myśliwego zręczności, siły i odwagi i wcale nie są do końca bezpieczne, gdyż zmierzyć się trzeba z jednym z największych ptaków – z łabędziem niemym. Dorosłe ptaki są niebezpiecznymi przeciwnikami i używając twardego dzioba i potężnych skrzydeł, potrafią nawet zabić lisa próbującego porwać młode lub złamać rękę człowiekowi, który nieostrożnie zbliży się do gniazda.
Od razu jednak spieszę uspokoić wrażliwych czytelników, którzy wyobrazili sobie wstrząsające sceny polowania i szkarłatną krew plamiącą szlachetną, śnieżnobiałą pierś łabędzia. Chociaż w średniowiecznej Anglii młode łabędzie były tak cenionym przysmakiem, że polowanie na nie było przywilejem królewskim, obecnie wszystkie gatunki łabędzi podlegają ochronie prawnej.
Łowy na łabędzie, w których w lutowe przedpołudnie uczestniczyli członkowie sekcji przyrodniczej Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących przy ul. Tynieckiej w Krakowie, miały na celu założenie obrączek łabędziom, co przyczynić się ma do pogłębienia wiedzy na temat zwyczajów tych ptaków i pomóc w ich ochronie. Aby móc łapać i obrączkować ptaki, należy ukończyć specjalny kurs i zdać egzamin, po którym ornitolog staje się „obrączkarzem”. Przez takich właśnie przyrodników – obrączkarzy - zostaliśmy zaproszeni na zakole Wisły w Krakowie. Zimą ptaki wodne, w tym łabędzie, które nie odlecą do cieplejszych krajów, skupiają się chętnie na miejskich odcinkach dużych rzek, korzystając z rzadko zamarzającej wody i dokarmiania przez ludzi. Pamiętajmy jednak, że dokarmianie dzikich zwierząt w ogóle, często przynosi im więcej szkody niż pożytku. Ludzie mający serce czułe dla przyrody, a jednocześnie niechętnie patrzący na marnotrawstwo żywności, częstują je na przykład spleśniałym chlebem lub innymi „smakołykami”. Dokarmianie ponadto uzależnia zwierzęta, które zatracają umiejętność samodzielnego zdobywania pokarmu. Często ptaki skuszone łatwym źródłem pożywienia przynoszonego przez ludzi, zamiast wędrować na południe i spędzać zimę na ekskluzywnych wakacjach w tropikach, zostają na miejscu. Cierpią później, a nawet giną w mroźne zimy, kiedy już jest za późno na ewakuację. Jeżeli więc decydujemy się na dokarmianie, zaczynajmy je dopiero zimą po nastaniu mrozów, kiedy większość ptaków już odleci, a te co pozostały, naprawdę potrzebują pomocy.
W naszym kraju spośród łabędzi zdecydowanie najczęściej występuje stosunkowo liczny łabędź niemy Cygnus olor. Nie zawsze jednak tak było. Na początku XX wieku w Polsce gniazdowało zaledwie kilkadziesiąt par tych majestatycznych ptaków. Obecnie, dzięki skutecznej i wytrwałej ochronie, każdej wiosny ponad 6 tysięcy par łabędzi zakłada u nas swoje gniazda.
Łabędzie dzierżą kilka istotnych rekordów w ptasim świecie. Są jednymi z najcięższych ptaków posiadających zdolność lotu. Najcięższy zważony „okaz” ważył 22,5 kilograma. „Nasze”, złapane na Wiśle, były znacznie lżejsze, ważenie wykazało, że przeważnie miały nieco poniżej 10 kg.
Łabędź może pochwalić się najbujniejszym upierzeniem wśród ptasiej braci. Każdy osobnik okryty jest 25 000 piór! Nie liczyliśmy pierza na łabędziach, ale wierzymy na słowo osobom, które to zrobiły i opisały w książkach. Okryty puchową pierzyną łabędź nie łatwo zmarznie, przekonaliśmy się o tym, wkładając rękę pod jego skrzydło, gdzie zawsze utrzymuje się temperatura 42 stopni Celsjusza.
Łabędzie mogłyby być również symbolem wierności w małżeństwie - jeżeli raz połączą się w parę, zostają razem na całe życie.
Wróćmy tymczasem nad Wisłę. Będąc gośćmi ornitologów obrączkujących łabędzie nieme, mogliśmy przekonać się, w jaki sposób chwytali te ptaki. Za pomocą kromki chleba, lub garści ziarna przywabiali je w pobliże brzegu, a potem starali się schwycić je za szyję. Następnie zręcznym ruchem, tak aby nie wyrządzić im krzywdy, wyciągali je na brzeg. Unieruchomione odpowiednim chwytem za skrzydła, łabędzie poddawane były ważeniu i pomiarom, mającym pokazać, w jakiej są kondycji fizycznej. Na koniec każdy z łabędzi otrzymywał na łapę obrączki, zawierające informacje o miejscu i dacie jego złapania. Ptaki wyczuwały chyba, że nie stanie im się krzywda a całe zamieszanie ma na celu ich zbadanie i ochronę i nie denerwowały się zbytnio.
Obrączkowanie dostarcza wielu cennych informacji. W przypadku ponownego złapania zaobrączkowanego ptaka lub znalezienia jego obrączki poznajemy trasy wędrówek, miejsca zimowania i zakładania gniazd. Dzięki czemu wiemy, które miejsca chronić, żeby zachować również ptaki.
Łabędź niemy to jeden z trzech gatunków łabędzi, które możemy spotkać w Polsce. Młode ptaki są szare i mają ciemne dzioby. Dorastając, „brzydkie kaczątka” zmieniają pióra na śnieżnobiałe, a ich dziób nabiera czerwonej barwy. Bardzo rzadkie u nas łabędzie krzykliwe oraz łabędzie małe różnią się od nich kształtem szyi, która nie jest tak wdzięcznie wygięta jak u łabędzi niemych, a ich dzioby są żółto-czarne. Są to gatunki występujące przede wszystkim na północy Europy a w Polsce trafiają się raczej tylko na przelotach.

zaznacz i zamknij wróć do góry



O tym trzeba pamiętać: Powstanie krakowskie 1846 roku - MAREK GROSZKOWSKI

Powstanie krakowskie było trzecim w kolejności polskim zrywem narodowym. Na prawie dwa tygodnie wyzwoliło Kraków i jego okolice spod okupacji zaborców. Dawna stolica Polski liczyła wtedy ok. 450 tysięcy mieszkańców i mogła wystawić co najwyżej kilka tysięcy regularnych żołnierzy. Mimo to przywódcy powstania wierzyli, a także deklarowali wszem i wobec, że pokonają armie zaborcze i doprowadzą do powtórnych narodzin dużego i niepodległego państwa polskiego.

Na początku 1846 roku wśród Polaków przebywających na zachodzie Europy zrodził się pomysł trójzaborowego powstania na całym terenie dawnej Rzeczypospolitej. Wierzono, że wykorzystany do maksimum potencjał ludnościowy narodu pozwoli pokonać wojska rosyjskie, austriackie i pruskie. Liczono w tym wypadku na duży udział chłopów. Przykład insurekcji kościuszkowskiej pokazał, że jeżeli są umiejętnie do tego zmotywowani, to potrafią okazać dzielność w walce i z powodzeniem stawiać czoła armiom zaborczym.
Jednym z głównych propagatorów tej idei był Ludwik Mierosławski. On sam miał zostać wodzem powstania. Deklarował jednak, że po zakończonych zwycięstwem walkach zrzeknie się władzy i pozwoli zadecydować innym o przyszłym ustroju państwa.
Datę wybuchu rewolty wyznaczono na noc z 21 na 22 lutego 1846 roku. Liczono na atut zaskoczenia. Starano się ukryć przygotowania przed wywiadem trzech zaborców, co niestety zakończyło się całkowitym niepowodzeniem.
Spisek jako pierwsi na początku lutego wykryli Prusacy. Natychmiast rozpoczęli masowe aresztowania w całej znajdującej się pod ich kontrolą Wielkopolsce. Sam Mierosławski został zatrzymany pod Gnieznem 12 lutego. Znaleziono przy nim szczegółowe plany powstania, a także organizacji jego władz. Władze w Berlinie natychmiast poinformowały o tym Austriaków i Rosjan. Na ziemiach podległych tym dwóm zaborcom również rozpoczęły się represje. Przygotowania zatem do ogólnonarodowego powstania zakończyły się kompletną klęską.
W Wielkopolsce i podległym Rosji Królestwie Polskim doszło do zaledwie kilku drobnych potyczek z wrogimi armiami. Oddział Floriana Ceynowy bezskutecznie usiłował zająć na Pomorzu Starogard Gdański. Na Mazowszu zaś mała grupka żołnierzy pod wodzą Pantaleona Potockiego próbowała zdobyć Siedlce. Obydwa te ataki zakończyły się całkowitą klęską.
Jeszcze gorzej sprawy miały się w zaborze austriackim, gdzie władze w Wiedniu sprowokowały większą część chłopów do wystąpień przeciwko wyższym warstwom społecznym. Za każdego zabitego polskiego szlachcica obiecywano dużą nagrodę pieniężną. Działania te przeszły do historii jako tzw. „Rabacja galicyjska”, której najbardziej znanym przywódcą był pochodzący z Podkarpacia Jakub Szela. Prawie całkowicie uniemożliwiły one powstanie w tym regionie. Do poważniejszych starć doszło jedynie w Chochołowie koło Zakopanego, ale i tamten ruch został szybko stłumiony.
Wyjątkiem był Kraków. Od 1815 roku na mocy postanowień Kongresu wiedeńskiego posiadał on status wolnego miasta znajdującego się pod „opieką” trzech zaborców. Mocarstwa zobowiązały się, że pozostanie strefą zdemilitaryzowaną - wolną od stacjonowania jakichkolwiek wojsk. Mimo to, na wieść o planowanym wybuchu powstania, Austriacy wprowadzili do miasta około 1500 żołnierzy. Byli oni dowodzeni przez generała Ludwika Collina.
Niezrażeni spiskowcy postanowili jednak podjąć walkę. Powstanie rozpoczęło się tam już w nocy z 20 na 21 lutego. Bezustanne starcia trwały dwa dni. Częste ataki Polaków, o których Collin był uprzedzony, nie osiągały poważniejszych rezultatów. Starcia trwały w tym czasie jednak również we wszystkich okolicach Krakowa znajdujących się w promieniu ok. 60 kilometrów od miasta. Na wieść o tym wieczorem 22 lutego Austriacy zdecydowali się wycofać z miasta na południe. W ślad za nimi Kraków opuścił też jego dotychczasowy rząd.
Oznaczało to wyzwolenie spod władzy zaborcy. Powstańcy powołali trzyosobowy Rząd Narodowy Rzeczypospolitej Polskiej. W jego skład wchodzili: Ludwik Gorzkowski, Jan Tyssowski i Aleksander Grzegorzewski. Powstało kilka ministerstw, np. spraw wewnętrznych i oświaty. Rankiem 23 lutego został ogłoszony „Manifest do narodu Polskiego”. Członkowie rządu obiecywali w nim, że jeżeli otrzymają pomoc od wszystkich warstw ludności, to wyzwolą Polskę spod panowania zaborców. „Jest nas dwadzieścia milionów – pisali. – Powstańmy razem jak mąż jeden, a potęgi naszej żadna nie przemoże siła. Jesteśmy synami jednej matki ojczyzny, jednego Ojca, Boga na niebie! Jego wezwijmy na pomoc, a On pobłogosławi orężowi naszemu i da nam zwycięstwo!”.
Biorąc pod uwagę sytuację w innych regionach kraju, obietnice te nie miały szans realizacji. Jednakże w samym Krakowie dokument ten spowodował olbrzymi entuzjazm. Ludzie powszechnie deklarowali chęć walki o wolną ojczyznę. Praktycznie każdy uzbrajał się w to, co miał pod ręką.
Mimo to zorganizowane pospiesznie regularne siły powstańcze liczyły tylko 2 tysiące ludzi. Sam rząd nie był też wolny od kłótni pomiędzy członkami. Doprowadziły one do przejęcia samodzielnej dyktatury przez Jana Tyssowskiego. Z jego rozkazu podjęto śmiałą próbę zdobycia Bochni. Wysłany do niej oddział został jednak dnia 26 lutego rozbity pod Gdowem przez Austriaków i wspierających ich chłopów. Tym ostatnim obiecano olbrzymią nagrodę za każdego zabitego powstańca. Po zwycięskiej bitwie wymordowali oni zatem prawie wszystkich jeńców.
Była to praktycznie jedyna większa bitwa, nie licząc walk o Kraków, w trakcie tego powstania. Rozzuchwaleni chłopi postanowili samodzielnie zdobyć dawną stolicę Polski. Na wieść o tym sekretarz Tyssowskiego, Edward Dembowski, w towarzystwie nielicznej eskorty, postanowił wyjść do nich z krzyżem i procesją, by przekonać ich do sprawy powstania. W trakcie wykonywania tego zamiaru jego grupa została zaatakowana przez powracający oddział gen. Collina. Sam Dembowski po krótkiej walce został zabity. Dnia 1 marca Austriacy podeszli pod Kraków i zażądali jego kapitulacji w ciągu 48 godzin. Tyssowski wraz z prawie 1,5 tysiąca powstańcami opuścił miasto 3 marca, a dzień później złożył broń na granicy pruskiej. Zbiegł następnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł w 1857 roku.
Powstanie zakończyło się więc klęską. Jej konsekwencjami były ostre represje wymierzone w rebeliantów. W samym Krakowie do więzienia wtrącono 1252 osoby. Ponadto dawna stolica utraciła status wolnego miasta i została przyłączona do Austrii. Mocarstwa rozbiorowe już od powstania listopadowego szukały pretekstu, by móc tego dokonać. Dogodną chwilą stały się właśnie opisane powyżej wydarzenia z 1846 roku.
Niewątpliwie przyczyną tak szybkiej klęski powstania była postawa chłopów. Skuszeni przez władze w Wiedniu dużymi nagrodami pieniężnymi, aktywnie wspierali Austriaków w tłumieniu tego zrywu. Mieli olbrzymi udział zwłaszcza w zwycięstwie pod Gdowem. Większość powstańców po tej klęsce przekonała się, że nie ma co liczyć na ich pomoc i zwątpiła w sens dalszej walki.
Jest możliwe, że gdyby chłopi stanęli po stronie walczącego Krakowa, to powstanie nie upadłoby tak szybko. Po pierwsze Polacy zyskaliby kilka tysięcy dodatkowych żołnierzy. Po drugie koła emigracyjne na wieść o wybuchu walk obiecały pomoc pieniężną, a także wsparcie państw zachodnich. Aneksja Krakowa była oczywistym pogwałceniem ustalonego w 1815 roku porządku wiedeńskiego. Anglia z Francją musiałyby więc w tej sprawie, chociażby jedynie drogą dyplomatyczną, interweniować. Niewykluczone również, że zapał Krakusów udzieliłby się też powstańcom w pozostałych częściach kraju i koncepcja walki w trzech zaborach odżyłaby na nowo.
Zryw z 1846 roku miał też jednak swoje pozytywne konsekwencje. Przede wszystkim przyczynił się do odrodzenia uczuć patriotycznych wśród ludności Krakowa. Wielu historyków określa nastroje panujące w tym mieście w okresie powstania jako krajowe święto. Poza tym uświadomił on szlachtę polską, że trzeba jeszcze bardziej niż dotychczas zadbać o rozwinięcie świadomości narodowej wśród chłopów. Liczne wydane po jego stłumieniu broszury, spośród których najsłynniejszą był „List szlachcica polskiego z ziemi galicyjskiej do księcia Metternicha”, jasno ukazywały ten problem. Konieczność jego rozwiązania potwierdziło w całej okazałości przegrane w 1864 roku powstanie styczniowe. Można zatem powiedzieć, że zryw krakowski stał się w pewnym stopniu motorem tzw. „pracy u podstaw”, której efekty ujrzały światło dzienne 11 listopada 1918 roku.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Sport to zdrowie: Narciarski sezon w pełnym biegu - KRZYSZTOF KOC

Przygotowania do sezonu narciarskiego rozpoczęły się wczesną jesienią. W październiku trening na tandemach - długie rajdy rowerowe; w listopadzie i grudniu ćwiczenia z kijkami do nordic-walking oraz jazda na nartorolkach doskonaląca kroki oraz równowagę. Kolejny rok niewidoma młodzież z Lasek spędza zimę na nartach biegowych.
Organizatorzy projektu „Pokonać Strach” - Towarzystwo Narciarskie „Biegówki” - postanowili nie tylko kontynuować, ale i rozwijać szkolenie z zakresu biegów narciarskich. Grupa trenujących w sezonie 2012/2013 zwiększyła się do 8 osób. Dobrze przygotowani uczniowie nie mogli doczekać się pierwszego śniegu. Jak się okazało, zima na nizinach dopisała i przez kilka tygodni codziennie można było doskonalić krok biegowy i jazdę z górki.
Uczestnicy projektu postanowili swoją miłością do sportów zimowych zarazić młodszych kolegów i koleżanki z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Laskach. Z pomocą nauczyciela wychowania fizycznego, który podobnie jak oni jest pasjonatą biegówek, zorganizowali szkolenie i zawody dla wszystkich chętnych. Były to obchody Światowego Dnia Śniegu. Ideą tego spotkania stało się umożliwienie nauki narciarstwa biegowego wszystkim, którzy chcieli spróbować. Narty po raz pierwszy w życiu zapinali uczniowie, nauczyciele, wychowawcy, przyjaciele spoza ośrodka. Sprzętu było pod dostatkiem, zapewniło go TN „Biegówki”. Zmęczeni ogrzewali się przy ognisku lub w internacie, oglądając dokument o codzienności Justyny Kowalczyk, najlepszej polskiej narciarki biegowej w historii. Chętni wystartowali również w zawodach na dystansie 300 m, wszyscy uczestnicy dostali dyplomy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej FIS. Blisko 40 osób tego dnia bawiło się na nartach biegowych. Był to również pierwszy sprawdzian grupy trenującej.
Kolejnym wyzwaniem były zawody podczas Pikniku Narciarskiego w Wesołej pod Warszawą. Ośmioro zawodników wystartowało w biegu na 5 km. Trasa była wymagająca, z licznymi podbiegami i jednym bardzo trudnym zjazdem. To było dobre „przetarcie” przed wyjazdem w góry. Przy okazji udało się powalczyć z zawodnikami widzącymi, zajmując miejsca na podium w swoich kategoriach wiekowych. Arek Duda pokonał trasę w 35 minut i pokazał, że zwycięstwo w Norwegii w poprzednim sezonie w Biegu Rycerskim na 20 km nie było przypadkowe. Czwórka młodszych zawodników, którzy zaczynali swoją przygodę z biegówkami, pokazała dobre przygotowanie, co pozwoliło im myśleć o wyjeździe w góry na święto narciarstwa biegowego w Polsce.
Najważniejszym punktem sezonu dla wszystkich amatorskich biegaczy narciarskich jest Bieg Piastów rozgrywany w Szklarskiej Porębie – Jakuszycach. Również dla ekipy „Pokonać strach” to najważniejszy weekend w roku. Bieg Piastów należy do światowej ligi masowych biegów narciarskich Worldloppet. W kilku biegach rozgrywanych od 1 do 03.03 2013 r. wystartowało kilka tysięcy zawodników z całego świata. Grupa z Lasek do Szklarskiej Poręby przyjechała już we wtorek, by przez 3 dni bezpośrednio przygotować się do startu na 10 km. Treningi okazały się świetną zabawą, zwłaszcza że przez pierwsze 2 dni trasy były mocno zmrożone. Pozwalało to na osiąganie zawrotnych prędkości szczególnie podczas długich zjazdów. Instruktorzy, widząc jak świetnie radzi sobie młodzież, zdecydowali wybrać się na trasy zawodnicze między innymi te same, na których w zeszłym roku rozgrywany był puchar świata, podczas którego zwyciężyła Justyna Kowalczyk. Grupa „Pokonać strach” również biegała na wyżej położonych odcinkach, które są częścią sobotniego biegu głównego na 50 km. Po raz pierwszy udało się zjechać ze słynnego „samolotu”, czyli 2 km zjazdu po prostej. Osiągane prędkości na szerokiej leśnej drodze, przypominającej nieco pas startowy, sprawiały wrażenie, że naprawdę uniesiemy się w powietrze. Wszystko układało się na tyle dobrze, że porannych treningów w środę i czwartek postanowiliśmy nie kończyć w Jakuszycach, ale dołożyć jeszcze 6 i 12 km, wracając różnymi trasami na nartach do Szklarskiej Poręby.
W piątek 01.03.2013 r. przed startem pogoda zupełnie się zmieniła. Cały czas padał śnieg i zasypywał tory. Dzień wcześniej niezwykle szybkie, podczas zawodów na 10 km spowalniały ruchy. Grupa niewidomych, by uniknąć trudnego startu w tłumie, ruszała 10 min wcześniej. Czas każdego zawodnika był mierzony netto za pomocą chipów, więc nic nie zyskiwali na wyprzedzeniu. Wręcz przeciwnie, biegli wolniej, ponieważ przez pierwsze 5 km przecierali zaśnieżony szlak. Okazało się, że dużo szybciej jest biec poza torami, co czyniła większość widzących zawodników. Niewidomi uczestnicy poruszali się jednak w torach, bo to ułatwiało im trzymanie odpowiedniego kierunku biegu. Trudno było wyprzedzić czołowych zawodników. Narciarze wykonywali manewr w kilkuosobowych grupach, ale jako że biegli poza torami, mijali nas bardzo blisko. Brakowało miejsca dla przewodnika, który w trudnych momentach zjazdu powinien jechać obok swojego zawodnika. Mimo tych trudności 4 osoby z ekipy startujące rok temu poprawiły swoje czasy i zajmowane pozycje. Najszybszy ponownie okazał się niewidomy Arek Duda: zajął 292 miejsce z czasem 45 min. i 51 sek. Również Grzegorz Meller, dla którego był to już trzeci start na 10 km, co roku poprawiał czasy. Dzielnie spisały się dziewczyny Aneta i Arnika. Debiutanci poradzili sobie niespodziewanie dobrze, parę minut za Arkiem do mety dobiegł dwunastoletni niewidomy Paweł Nowicki z czasem 50 min. i 8 sek., który wskazuje na sportowy talent tego chłopca. Do biegów narciarskich przekonał się na Światowym Dniu Śniegu, dobrze poradziwszy sobie w sprincie. Poniżej 1 godziny pobiegł słabowidzący Mariusz Dudziak i niewidomy Paweł Misiak. To on zrobił największe postępy, ponieważ miesiąc wcześniej 5 km w Wesołej pobiegł nieco ponad 1 godzinę, natomiast na Biegu Piastów na 2 razy dłuższym dystansie uzyskał jeszcze lepszy czas 59 minut.
Aby wciąż pokonywać strach, trzeba szukać nowych wyzwań. Arek i Aneta postanowili zostać do niedzieli, kiedy to 03.03.2013 r. rozgrywany był bieg na 26 km. Nie tylko odległość była wyzwaniem, ale również trasa z kilkukilometrowym podbiegiem od schroniska Orle (ok. 800 m n.p.m.) do Cichej Równi (ok.1000 m n.p.m.), zjazdem z samolotu i trudnymi technicznie urozmaiconymi 3 km tras „wiosennych”. Tenbieg, choć dużo trudniejszy i dłuższy od piątkowej „dyszki”, dał wiele satysfakcji i pewności siebie startującym. Przed biegiem mówili, że chcą tylko dobiec do mety i przetrwać ten dystans. Okazało się, że osiągnęli świetne, godne pozazdroszczenia wyniki.
Następnego dnia, 500 km od tras biegowych, młodzież w Laskach znowu znalazła się w szkolnych ławkach. Jednak byli trochę inni, pewniejsi siebie. Wiedzieli już, że dzięki pracy włożonej w przygotowanie na treningach udało im się pokonać strach przed przestrzenią i prędkością. Biegli razem z tysiącem narciarzy z całego świata. Ćwiczyli na trasach, gdzie rywalizują wyczynowcy. Uśmiechy na twarzach zdradzały ich świadomość, że dadzą radę w każdej sytuacji. Szlaki Gór Izerskich zmieniają na zawsze człowieka, dając ogromny ładunek energii.

Wyniki:
Bieg na 10 km (ukończyło 1185 zawodników):
1. Arek Duda - 292 miejsce, czas: 00:45:51;
2. Paweł Nowicki - 424 miejsce, czas: 00:50:08;
3. Grzesiek Meller - 488 miejsce, czas: 00:52:31;
4. Aneta Wyrozębska - 546 miejsce, czas: 00:54:25;
5. Mariusz Dudziak - 561 miejsce, czas: 00:54:47;
6. Paweł Misiak - 724 miejsce, czas: 00:59:50;
7. Arnika Bukowska - 759 miejsce, czas: 01:01:01.

Bieg na 26 km (ukończyło 1514 osób):
1. Arek Duda - 283 miejsce, czas: 02:10:46;
2. Aneta Wyrozębska - 1276 miejsce, czas: 03:01:59.

zaznacz i zamknij wróć do góry



Spróbuj rozwiązać!

Anagramy
W słowie będącym rozwiązaniem pierwszej części pytania należy przestawić litery tak, aby utworzyły wyraz będący rozwiązaniem drugiej części
1. Obrazki i tekst na nim powielamy, z ery go wydzielamy
2. Mieszkaniec wyspy deszczowej, szabla nie obędzie się bez stalowej
3. Na stopę zakładana, o północy w Wigilię odprawiana
4. W kinie lub telewizorze, kiedy wstają zorze
5. W środku owocu jest usadowiona, sprawy jakaś strona
6. Robimy w nim zapiski, by coś nie wyleciało nam z głowy, wiersz nad wyraz regularnej budowy
7. Dwa dni po niedzieli, uporządkowana para punktów w matematycznej przestrzeni
8. O produkcie nas informuje, uwędzona pysznie smakuje
9. W noc sylwestrową w niebo strzela, płyta winylowa na nim zagra
10. Sąsiad za wschodnią miedzą, na jej półkach ciasta i pączki siedzą
11. Reperacja, na wietrzną plażę jest to rewelacja

Dodatkowa litera
1. Metrów albo gramów cały tysiąc, niezbędny górnikowi, mogę przysiąc
2. Gdy pełny, to samochód pojedzie daleko, powoduje potrzebę u człowieka
3. Do kompotu wigilijnego się go wkłada, gdy długo nie pada
4. Zwykle w wierszu występuje, bębenek w marszu go wystukuje

Zamiana litery
1. Mama, tata i dziadkowie, 60 ma minut - każdy to powie
2. Dziwaczka była, na jednym kole po ogrodzie śmiga,
3. Niejeden masz na głowie, użyje go każdy, kto coś powie
4. Do zebrania spodni w talii, pełen drzew, grzybów i konwalii
5. Do murów rozbijania, latem weranda przed domem świetna do wypoczywania

Kalambury
Słowo będące rozwiązaniem pierwszej części pytania wraz ze wyrazem będącym rozwiązaniem drugiej jest odpowiedzią na ostatnią część.
1. Leci z ognia, słoik z przetworami
Zostaje, gdy coś wycinamy
2. Zielony do posypania obiadu i nie tamta
Ozdobna może być na list od eleganta
3. Kraina czarnoksiężnika, 24 godziny
Gdy ją dodamy, wszystko upiększymy

kalambury szufladkowe
Drugie słowo należy wstawić do środka pierwszego, tak by otrzymać rozwiązanie
1. Żona Zeusa, do konia poganiania
Ciepły napój do popijania
2. Starożytna pieśń podniosła, przestankowy
Na mundurze policjanta element obowiązkowy

zaznacz i zamknij wróć do góry



Z uśmiechem łatwiej!

Po wyborach Miss Stanów Zjednoczonych Ameryki:
- Czy wiesz, jakie są dwie najsłynniejsze Miss w naszym kraju?
- Oczywiście. Miss Issipi i Miss Ouri.

**
- Jasiu, co osiągamy dzięki chemii?
- Większość blondynek, proszę pana.

**
- Jasiu, powiedz, co wiesz o Kanale Sueskim.
- Nic nie wiem, nasze osiedle nie jest jeszcze okablowane.

**
- Jasiu, kto to jest optymista?
- To jest facet, który przed pójściem na ryby, stawia patelnię na gazie.

**
Na ulicy mężczyzna krzyczy do chłopca:
- Czekaj łobuzie, powiem twojej mamie, że rzucasz kamieniami.
- Chyba lepiej powiedzieć jego ojcu - wtrąca przechodzień.
- Co też pan opowiada -ja jestem jego ojcem.

**
Szkot przechodzi z żoną koło restauracji, z której dolatuje zapach pieczeni.
- Widzę, że ci smakuje, to przejdźmy się jeszcze raz tam i z powrotem...

**
Szkot kupił piękny dom i z dumą oprowadza przyjaciół po pokojach:
- A tu jest jadalnia. Przy tym stole mogłoby ucztować, nie daj Boże, czterdzieści osób...

**
Córka wybiera się na studia.
- Dobrze się zastanów, córciu - mówi matka. - Mężczyźni wolą jednak głupie kobiety.
- Nieprawda, mamo, teraz jest zupełnie inaczej niż wtedy, gdy ty wychodziłaś za mąż.

**
- Wiesz, moja żona miała wypadek - zwierza się kolega koledze.
- Ojej, a co się stało?
- Odpadło jej przednie koło i dodała gazu, żeby je dogonić!

zaznacz i zamknij wróć do góry



Rozwiązania:

Anagramy: 1. ksero/okres, 2. Anglik/klinga, 3. skarpeta/Pasterka, 4. ekran/ranek, 5. pestka/aspekt, 6. notes/sonet, 7. wtorek/wektor, 8. reklama/makrela, 9. petarda/adapter, 10. Ukrainiec/cukiernia, 11. naprawa/parawan.
Dodatkowa litera: 1. kilo/kilof, 2. bak/brak, 3. susz/susza, 4. rym/rytm.
Zamiana litery: 1. rodzina/godzina, 2. kaczka/taczka, 3. włos/głos, 4. pas/las, 5. taran/taras.
Kalambury: 1. skrawek, 2. koperta, 3. ozdoba.
Kalambury szufladkowe: herbata, 2. odznaka.

zaznacz i zamknij wróć do góry

Wersja offline wygenerowana automatycznie.
Copyright © 2009 Pochodnia. Wszelkie prawa zastrzeżone.