Redakcja:
Ewa Fraszka-Groszkowska (red. naczelna)
Marta Michnowska
Barbara Zarzecka
Kolegium redakcyjne:
Wanda Chotomska
Hanna Karwowska-Żurek
Anna Nowakowska
Małgorzata Pacholec
Magdalena Sikorska
Adres redakcji:
ul. Konwiktorska 9,
00-216 Warszawa
tel.:(22) 831-22-71 wewn. 253 lub (22) 635 19 10
e-mail: promyczek@pzn.org.pl
KALENDARIUM
Wyścig F1 - MAREK TAŃSKI
Miał raz tata - STANISŁAW KARASZEWSKI
Chcę wiedzieć więcej… o Formule 1! - IWONA CZARKOWSKA
Mój tata - HALINA SZAL
Wyścigowe śpiochy - MAŁGORZATA WĘGRZECKA
W poszukiwaniu taty i przygody… - BARBARA ZARZECKA
Gdzie jesteś, tatusiu? Szalone plany - ANNA ONICHIMOWSKA
Groźny Jowisz - ANNA PASZKIEWICZ
Dla każdego coś ciekawego
Małe co nieco: Piknik w prezencie
Ty też potrafisz! Dzień Ojca - EWA KOWALSKA
Ćwicz razem z nami: Zabawy z Tatą dobre są na lato - BEATA ORLIŃSKA
Nosorożec czy chrząszcz z Księżyca? - PRZEMYSŁAW BARSZCZ
Bardzo owocowe zagadki promyczkowe
Uśmiechnij się!
Rozwiązania zagadek z nr. 5.:
Najważniejsze wydarzenia czerwcowe
1 VI Dzień Dziecka
21 VI Pierwszy dzień lata
23 VI Dzień Taty
28 VI zakończenie roku szkolnego
zaznacz i zamknij wróć do góry
Jak z armaty wystrzeliły,
kłęby dymu zostawiły.
Choć jedynka jest w tytule,
każdy bolid inny numer.
Ile mocy jest w silnikach,
woli walki w przeciwnikach,
pędzą torem asfaltowym,
a kibiców wszystkich głowy
to raz w lewo, to raz w prawo.
Słychać: "szybciej, dalej, brawo!".
I kolejne okrążenie,
czuć emocji natężenie.
Wśród kierowców zębów ścisk,
w tyle zostać nie chce nikt.
Już ostatnia prosta, meta.
czyżby koniec, finał? Gdzie tam!
Podium, szampan, świętowanie,
od kibiców dziękowanie.
Wszyscy wołają zwycięzcę,
on na puchar ma już miejsce.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Miał raz tata grata fiata,
w nim dziurawy bak.
Świateł całkiem brak,
ach szyby w drobny mak!
Tata bawił się w pirata,
jeździł byle jak -
byle jechał stary wrak!
Zdarte sprzęgło i opony,
dobry jeszcze gaz,
więc do dechy gaz,
ech, gazu jeszcze raz!
Kierownica ukręcona
i hamulców brak,
ale grzeje stary wrak!
Tata wrakiem gna zygzakiem,
a hamulców brak.
Kto kieruje tak,
ach, po co jeździć tak?
Na wirażu dodał gazu
i do rowu wpadł,
drogi tato, zły to znak!
Przyjechało pogotowie
i pożarna straż,
cztery wozy aż,
ach, tato, jak się masz?
Auto w rowie, guz na głowie,
plastra tylko brak!
Tata zdrów, lecz w proszku wrak!
Grata fiata na hol wzięli,
po co komu wrak,
gdy rozbity tak,
ach, w drzazgi, w drobny mak!
Na skład złomu zaciągnęli,
bo surowców brak,
z dobrej stali stary wrak!
Jeśli chcesz wzbogacić dom,
grata fiata daj na złom!
zaznacz i zamknij wróć do góry
Pojazdy Formuły 1 to najszybsze auta na świecie. Nazwano je bolidami od greckiego słowa „bolis", czyli pocisk. Rozpędzają się do 350 kilometrów na godzinę! Dzięki specjalnej konstrukcji samochody te znakomicie trzymają się drogi. Czy wiecie, że przy dużych prędkościach mogłyby nawet jechać po suficie i... nie spaść?
Auto bez kierownicy?
Samochód wyścigowy musi być lekki i aerodynamiczny, więc jego kabina jest bardzo wąska. Kierowca siedzi w niej z nogami wyciągniętymi do przodu, w kierunku tak zwanego nosa auta. Swoje miejsce może zająć dopiero po zdjęciu kierownicy. Czy wiecie, że w bolidzie w ciągu sezonu zmienia się ją średnio trzy razy, a czasem jeszcze częściej? W niektórych zespołach obowiązuje bowiem zwyczaj, że kierownicę zawodnika, który stanął na podium, włącza się do pamiątkowej kolekcji i nie jest ona używana podczas kolejnych zawodów.
Opony w śpiworze
Opony bolidów najlepiej trzymają się toru, gdy mają temperaturę 95 stopni Celsjusza. Przed wyścigiem mechanicy wkładają je więc do specjalnych rozgrzewających pokrowców. Do jazdy po suchym torze zakłada się slicki (czytaj: sliki), czyli szerokie opony z płytkimi rowkami. Gdy jest mokro, lepiej sprawdzają się „deszczówki", czyli opony z bieżnikiem. W samochodach wyścigowych opony ścierają się o wiele szybciej niż w zwykłych. Na każde zawody kierowca bolidu dostaje... aż 14 kompletów opon.
Postój na dołku
Podczas przeciętnego wyścigu o długości około 300 kilometrów kierowcy zatrzymują się zwykle dwa razy na tak zwanym pit-stopie. Ten angielski zwrot oznacza „postój na dołku", czyli zjazd do punktu obsługi technicznej. Tam wieloosobowa ekipa mechaników błyskawicznie zmienia opony i uzupełnia paliwo lub naprawia drobne usterki w bolidzie. Trwa to nie dłużej niż 6-8 sekund. Jeśli w aucie urwie się koło, na naprawę kierowca traci... 30 sekund.
Pierwszy na starcie
Najlepsze, pierwsze miejsce na pasie startowym nazywa się pool position (czytaj: pul pozyszyn). Zajmuje je kierowca, który w najkrótszym czasie pokonał na torze okrążenie kwalifikacyjne. Rekordzistą wśród kierowców Formuły 1 jest Niemiec Michael Schumacher, który wywalczył najlepsze miejsce startowe aż 68 razy. Pobicia tego rekordu życzymy Robertowi Kubicy!
Po ulicy i wokół wulkanu
Sezon Formuły 1 trwa od marca do października. W tym czasie kierowcy bolidów ścigają się na wszystkich kontynentach. Kiedyś jeździł po zwykłych ulicach, dzisiaj mają do dyspozycji specjalne tory. Jedynie Grand Prix Monaco nadal odbywa się na ulicach Monte Carlo. Ponieważ ulice tego miasta są wąskie, wyboiste i kręte, nie można jeździć po nich szybko. Najszybszym torem jest natomiast włoski tor Monza, a najwięcej wiraży ma węgierski Hungaroring. W Japonii bolidy ścigają się wokół wulkanu Fudżi. W Bahrajnie zaś zwycięzca zamiast szampana dostaje sok, bo tamtejsza religia zabrania picia alkoholu.
„Świerszczyk”
zaznacz i zamknij wróć do góry
– Synku! Za dużo pracujesz
– mówi czasem babcia do taty,
a tata wtedy żartuje:
– Bo chcę być strasznie bogaty!
Tata dla zdrowia biega wieczorem
i chodzi na siłownię w sobotę.
Gdyby miał czas na ćwiczenia co dzień,
pokonałby Andrzeja Gołotę.
Tata pomaga mi w lekcjach –
nauczył mnie tabliczki mnożenia,
razem oglądamy mecze,
krzyczymy, gdy Legia zwycięża.
Tata zrobił mi strój Batmana
na bal maskowy do szkoły
i nauczył jeździć na nartach,
zabrał kolejką na Kasprowy.
Kiedy trzeba powiesić zdjęcie,
tata stuk, puk wbija gwóźdź w ścianę,
a wiosną – żeby było piękniej,
pomalował nasze mieszkanie.
Jak dorosnę, kupię ci, tato,
terenówkę, o jakiej marzysz,
pojedziemy na rajd safari
tylko we dwóch, zupełnie sami.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Był niedzielny poranek. Rodzina Pracolińskich zasiadła do śniadania. To znaczy... prawie cała rodzina, bo tata jeszcze spał.
- Dzieci... - zagadnęła mama - w przyszłą sobotę jedziemy na piknik i chciałabym, żebyśmy urządzili sobie wyścig...
- Wyścig?! Jaki wyścig? - gorączkował się Antoś. - Uwielbiam wyścigi!
- Cicho bądź... - syknęła Zosia. - Obudzisz tatę.
- No właśnie... - zgodziła się mama. - Mówmy ciszej, bo ten wyścig to niespodzianka dla taty.
- Oj, mamo... - jęknął Antoś. - Przecież wiesz, jaki tata jest zmęczony Na pewno nie będzie chciał się ścigać.
- A może jednak? - Mama pochyliła się nad stołem i konspiracyjnym szeptem objaśniła regulamin wyścigu.
Zosia i Antoś czym prędzej skończyli śniadanie i pobiegli do swojego pokoju. Następnego dnia w domu pojawił się plakat:
Wielki Wyścig Pracolińskich
Udział biorą - mama, tata. Zosia, Antoś, futrzak.
Termin - najbliższa sobota.
Warunek uczestnictwa - własnoręcznie wykonana wyścigówka.
Nagroda - słodka niespodzianka.
Po powrocie z pracy tata przeczytał plakat i spojrzał na mamę z wyrzutem.
- Kochanie, przecież wiesz, ile mam pracy... Nie mogliście wymyślić czegoś innego... No i ten Futrzak! Nie powiesz mi chyba, że to dobry pomysł, żeby dzieci ścigały się po lesie z chomikiem?!
- Ależ mój drogi - uspokajała mama - wszystko będzie dobrze.
- Dobrze... No pewnie... - fuknął tata. - Ciekawe, kiedy mam zrobić tę wyścigówkę?! W pracy?!
- Nie mam nic przeciwko... - uśmiechnęła się mama.
Przez cały tydzień trwały przygotowania do wyścigu. Podczas gdy mama coś wycinała i sklejała, zza zamkniętych drzwi pokoju Zosi i Antosia nie dochodził żaden dźwięk.
- Czy to normalne? - dziwił się tata. - Może nasze dzieci są chore...
- Są zdrowe jak ryby i wyścig z pewnością się odbędzie - chichotała mama. - One po prostu robią swoje wyścigówki...
- No tak... wyścigówki... - martwił się tata.
W końcu nadeszła sobota. Rodzina Pracolińskich zapakowała się do samochodu. Godzinę później byli już na polanie. Mama rozkładała koc, Zosia i Antoś grali w berka, Futrzak kręcił się w swojej klatce, a tata poszedł po coś do auta. Chwilę potem stanął przed resztą rodziny dumny jak paw. Miał na głowie czerwony papierowy kask. Prawie taki jak używane przez kierowców Formuły 1! Ciekawe, kiedy zdążył go zrobić...
- No, ścigacze! - Tata wyprężył pierś. - Jestem gotowy.
Jak na komendę mama, Zosia i Antoś ułożyli się wygodnie na kocu, a Futrzak zwinął się w kłębek pod bokiem mamy.
- Co się z wami dzieje? - zdziwił się tata. - Miał być wyścig... Tak czy nie?
- Właśnie się ścigamy - zachichotała mama i założyła różowe okulary z tekturki oklejonej bibułą.
- Ale masz piękną wyścigówkę, mamusiu - westchnęła Zosia. - Chociaż... moja wyścigowa poduszka też jest ładna...
- A jak wam się podoba moja wyścigowa maszyna sennikowa? - zapytał Antoś, kładąc obok głowy plątaninę kabelków i starego walkmana. - Nagram na niej wszystkie moje sny!
Tata patrzył na wszystkich zaskoczony i w końcu wykrztusił:
- Przepraszam? Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?
- To jest Wyścig Śpiochów Wypoczynkowych! - odparł z dumą Antoś. - Każdy kładzie się wygodnie i myśli o czymś bardzo, ale to bardzo przyjemnym...
- A wygrywa ten - dodała Zosia - kto pierwszy zapadnie w słodką drzemkę...
Tata uśmiechnął się promiennie i natychmiast przyłączył się do wyścigu. Ostatecznie jednak wygrał Futrzak. Tata obiecał, że następnym razem lepiej się przygotuje. I wystartuje w jakiejś wygodniejszej wyścigówce...
„Świerszczyk”
zaznacz i zamknij wróć do góry
Tata Pawła i Kuby jest etnografem. Wyjechał do Afryki badać zwyczaje tamtejszych plemion i... zaginął. Chłopcy jednak wierzą, że nic mu się nie stało. Bardzo za nim tęsknią i w końcu postanawiają go poszukać. Najpierw przyglądają się uważnie wszystkim napotkanym mężczyznom, ale potem dochodzą do wniosku, że to jednak nie wystarczy. Gdy mama otrzymuje pewien tajemniczy list, postanawiają, że pora wreszcie coś zrobić.
Jadą (zaraz za swoim dziadkiem) do Gdyni, by stamtąd popłynąć w daleki rejs, do Afryki. Oczywiście ani mama, ani dziadek nic nie wiedzą o ich wyprawie, chłopcy muszą się więc nieźle natrudzić, by załoga statku ich nie odnalazła i nie odesłała z powrotem do domu. Podróż ta zamienia się w jedną wielką zwariowaną przygodę. Co z niej wyniknie? Czy uda im się w końcu odnaleźć tatę albo chociaż odpowiedź na pytanie, dlaczego go tak długo nie było? Dowiesz się, gdy sięgniesz po dwie niezwykłe książki Anny Onichimowskiej – „Daleki Rejs” i „Gdzie jesteś, tatusiu”.
W obydwu powieściach starszy z braci zabiera w daleki rejs każdego, kto tylko zechce wsiąść na pokład. Czytelników małych i dużych, ale szczególnie wielbicieli przygód i tych, którym z różnych powodów też brakuje taty. Paweł opowie im o sekretnych listach od tajemniczego Dżejmsa; o dziadku żartownisiu i jego upartym osiołku. I o swoim młodszym bracie, którego jest mu bardzo trudno polubić. Ale tak naprawdę będzie mówił o jednej wielkiej tęsknocie. Za nieobecnym tatą, za prawdziwą braterską przyjaźnią i za porywającą przygodą.
I może po lekturze tej książki też zamarzy Ci się daleki rejs i popłyniesz w wielką podróż, choćby tak „na sucho”, w wyobraźni. Weźmiesz mapę, poszukasz potrzebnych informacji w Encyklopedii lub Internecie, a potem zabierzesz tatę, mamę, czy rodzeństwo na niezapomnianą wyprawę, opowiadając im, to, czego dowiedziałeś się o każdym z odwiedzanych krajów. Może obudzisz w nich uśpionego ducha przygody i nadchodzące wakacje będą naprawdę niezapomniane.
Audiobooki „Daleki Rejs” i „Gdzie jesteś tatusiu” Anny Onichimowskiej znajdują się w zbiorach Biblioteki przy ul. Konwiktorskiej 7 (pierwszą część czyta Piotr Mostafa, drugą Piotr Borowski)
zaznacz i zamknij wróć do góry
Dziadek zaprosił nas na lody i poszliśmy do parku. Po drodze prawie w ogóle nie rozmawialiśmy; każdy pogrążony był we własnych myślach. Moje skakały jak pasikoniki, próbowałem sobie wyobrazić, co mój tata w tej chwili robi, i zupełnie nie mogłem.
Nie mogłem się również zdecydować, na które lody mam największą ochotę. Dziadek powiedział, żebyśmy nie zwracali uwagi na ceny, bo on funduje i możemy sobie zaszaleć. W końcu zamówiłem lody czekoladowo-koko-sowe, posypywane orzechami, z bitą śmietaną, a Kuba spytał, czy - w razie czego - może zamówić jeszcze jedną porcję.
Mama była wciąż tak zamyślona, że wcale nie zwróciła na tę bezczelność uwagi. Sama zamówiła tylko mrożoną kawę. Piła ją przez słomkę, wpatrzona w spacerujące po trawniku kaczki. Dziadek zjadł swoje lody tak szybko, jakby chciał już mieć to z głowy, a potem zapalił fajkę. Czułem, że ma nam do powiedzenia coś bardzo ważnego.
- Wszystko już sobie przemyślałem - odezwał się wreszcie. - Jutro wracam do domu.
- No wiesz, dziadku! - nie wierzyłem własnym uszom.
- Proszę mi nie przerywać, tego panie! - huknął po swojemu, podrapał się po brodzie i ciągnął dalej: - Muszę załatwić z sąsiadami opiekę nad domem. Może ktoś zgodzi się u mnie pomieszkać, na czas mojej nieobecności. Mam nawet pewien pomysł. Ale to nie wasze zmartwienie. Myślę, że wszystko razem zajmie mi najwyżej tydzień. Spakuję się i przyjadę do was po mapę. - Przypalił znów fajkę, która zdążyła mu zgasnąć w trakcie tak długiej przemowy.
- Jaką mapę? - spytał mój brat.
- Tę, którą przyśle wam Francuz! - Dziadek wyglądał na lekko zirytowanego, jakby wszystko, co mówił, powinno być dla nas oczywiste. - Bez mapy na pewno go nie znajdę, tego panie!
Mimo lodów i tego, że siedzieliśmy pod parasolem, zrobiło mi się gorąco z wrażenia.
- Jedziesz... jedziesz do Afryki? - wyjąkałem po chwili z trudem.
- A coś sobie myślał? - Dziadek roześmiał się nagle tak głośno, że stadko kaczek uciekło w popłochu.
***
W szkole miałem teraz zawsze odrobione lekcje i mój przyjaciel Bartek nie mógł się nadziwić, co mi się stało. Powiedziałem mu w końcu prawdę.
- Mieliśmy kiedyś wyruszyć razem w rejs, żeby odnaleźć twojego tatę. Teraz już wiesz, gdzie on jest, i puszczasz dziadka samego? - spytał.
- Prosiliśmy, żeby nas zabrał, ale nawet nie chciał o tym słyszeć - westchnąłem z rezygnacją.
Dziadek wrócił do nas wczoraj. Był ubrany jak wytrawny włóczykij: miał na sobie starą wiatrówkę i plecak, w którym w czasie wojny przenosił granaty. Myśleliśmy, że poleci do Maroka samolotem, ale stwierdził, że latanie jest sprzeczne z Bożym porządkiem i że gdyby Stwórca chciał nas widzieć w powietrzu, dałby nam skrzydła. Kuba zaczął się nawet trochę z nim na ten temat kłócić. Powiedział, że skoro dziadek wybiera się statkiem, jest to tak samo sprzeczne, bo gdyby... i tak dalej... mielibyśmy płetwy.
- Szkoda... - mruknął Bartek. - Moglibyście się przejechać na słoniu.
- Tam nie ma słoni - zaprotestowałem. Byłem teraz mądry, bo przeczytałem już dwie książki o Maroku, nawet rozdziały o rolnictwie, wszystko, od deski do deski. - Ale są osły. I wielbłądy.
- Też dobrze - powiedział Bartek. - Ja bym na twoim miejscu nie odrabiał już lekcji za Michała - zmienił nagle temat. - Przetłumaczył wam list z Francji, macie mapę, bez przesady...
- Słowo się rzekło, kobyłka u płota - wygłosiłem ulubione przysłowie dziadka.
- Kobyłka? - zdziwił się Bartek.
- To znaczy, że jeśli się coś obiecało, należy tego dotrzymać.
Bartek był wyraźnie innego zdania, ale nie chciał się ze mną kłócić.
- Szkoda... - powtórzył jeszcze tylko, kiedy się rozstawaliśmy. - Szkoda, że nie płyniecie z dziadkiem. Kiedy on wyrusza?
- Za tydzień - szepnąłem. Ciągle jeszcze wszystko wydawało mi się nie bardzo realne: trochę to było tak, jakbym śnił niezwykłą historię, która bardzo mnie obchodziła, ale w której nie mogłem uczestniczyć. Albo jakbym siedział w kinie i oglądał film.
Wlokąc się do domu, wyobrażałem sobie dziadka na pokładzie statku, a potem w Afryce, pod palmami. Wyobrażałem sobie, jak wspina się w górach Atlasu ścieżką zaznaczoną na mapie i jak przecina sznury przywiązanego do drzewa taty. Tak to właśnie widziałem. Tato przywiązany do grubego pnia drzewa korkowego, noc, blade światło księżyca i dziadek czołgający się w zaroślach z nożem w zębach. Moglibyśmy mu się przydać, na pewno. Zawsze jest raźniej być w grupie. I znacznie bezpieczniej.
W domu nie zastałem nikogo. Mama była jeszcze w biurze, Kuba na treningu, a dziadek w bibliotece. Jest poczta do Ciebie. Wiesz, gdzie, przeczytałem, rzuciłem torbę z książkami na tapczan i pobiegłem na skwerek. W dziupli kasztana tkwiła starannie złożona kartka w kratkę.
Cześć, Paweł - przeczytałem od razu. - Nie wiem jak Ty, ale ja nie zamierzam siedzieć w domu, kiedy dziadek będzie szukał taty. W końcu to jest tak samo nasza sprawa, a może nawet bardziej. Zacząłem się już szykować do drogi. Co Ty na to?
Zrobiło mi się głupio, że Kuba pierwszy ujawnił się z tym pomysłem. Nosiłem go w sobie cały czas, ale tak głęboko, że nawet podczas rozmowy z Bartkiem nie chciałem się głośno do tego przyznać. Nie mogłem się doczekać, kiedy mój brat wróci do domu. Odrobiłem szybko lekcje, żeby to mieć już z głowy. Musiałem jeszcze dawać ściągi Michałowi przez dziesięć dni.
Pierwszy wrócił dziadek. Spędzał codziennie w bibliotece prawie cały dzień. Czytał o Maroku wszystko, co się dało, i przypominał sobie francuski. Kupił kasety
Francuski na co dzień, pożyczył ode mnie walkmana i nawet w domu chodził ze słuchawkami na uszach, od czasu do czasu mamrocząc coś pod nosem. Rano uprawiał jogging: w czerwonych dresach, z białą brodą wyglądał jak przerośnięty krasnal.
- Muszę być w dobrej formie, tego panie! - grzmiał, wracając. Siadał zasapany na stołku, wypijał kubek mleka, a potem gimnastykował się jeszcze przez pół godziny przy otwartym oknie.
Kurs samoobrony. Karate. Wschodnie formy walki, przeczytał wczoraj i zakreślił anons w gazecie zielonym flamastrem.
- Nie zamierzasz chyba, tato? - Mama stukała palcem w ogłoszenie z przerażoną miną.
- Trochę krótko z czasem. Szkoda... - westchnął dziadek. - Dzwoniłem i pytałem, czy mają jakiś skrócony program. Taki przyspieszony, pięciodniowy, ale nic z tego.
Strasznie się boję tej twojej podróży. To może być niebezpieczne. Czasem nawet żałuję, że do ciebie zadzwoniłam - przypomniały mi się słowa mamy i jej zmartwiona mina i przez chwilę nie byłem pewien, czy Kuba ma naprawdę dobry pomysł. Ale tylko przez chwilę.
Napiszemy do mamy, żeby się nie niepokoiła, postanowiłem. A potem wziąłem pod pachę atlas świata i poszedłem do dziadka.
- Pokaż mi, jak będziesz płynął. - Rozłożyłem przed nim mapę.
- Nie wiem - przyznał. - Myślę, że są dwie możliwości: przez Kanał Kiloński lub dookoła Danii, przez Kattegat i Skagerrak.
Wpatrywałem się w jego palec, który wędrował z Bałtyku na Morze Północne, przesuwał się wzdłuż wybrzeży Anglii na Zatokę Biskajską, aby się wreszcie zatrzymać na Oceanie Atlantyckim. „Casablanka", przeczytałem nazwę portu. W mapę Maroka wpatrywałem się tyle razy, że znałem ją już na pamięć.
- Zrobiłem kserokopię planu, który dostaliśmy z Francji - powiedział dziadek. - Oryginał zostawię wam w domu, w razie czego...
Ciarki przebiegły mi po krzyżu. „W razie czego?" Nie możemy go zostawić samego, za nic na świecie, pomyślałem.
- Bierzesz ze sobą broń? - spytałem po chwili.
- Nie mam pozwolenia - zażartował dziadek i puścił do mnie oko.
- Powinieneś zabrać choćby pistolet gazowy. - W progu stanął Kuba. Nie słyszałem, kiedy wrócił. Miał pozlepiane od potu włosy i brudną koszulkę.
- Wygraliście? - uśmiechnął się do niego dziadek.
- Musimy zmienić bramkarza. - Kuba skrzywił się, a potem odwrócił do mnie i spojrzał mi w oczy. Kiwnąłem lekko głową.
- Odgrzejecie sobie zupę czy wam pomóc? Wychodzę na jakieś dwie godziny, a mama wróci dzisiaj późno. - Dziadek wstał i powiódł po nas wzrokiem.
- Damy sobie radę - rzuciłem pospiesznie. Chciałem jak najprędzej zostać sam na sam z Kubą.
***
Mój brat otworzył tapczan i wyjął z niego plastikową torbę. Powiedziałem mu już, że jedziemy razem. Było pewne jak dwa razy dwa, że kamień spadł mu z serca, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Pokazywał mi teraz zgromadzone na wyprawę rzeczy. Była to latarka, duży kłębek sznurka, kreda, świeczki, zapałki, plastikowy pistolet na wodę, pudełko confetti, scyzoryk z wieloma ostrzami, siatka na motyle, stary garnek, gwizdek i maska Batmana.
- Zamierzasz łapać motyle? - spytałem ostrożnie. Nie chciałem sprawić mu przykrości, ale przynajmniej połowa z tych przedmiotów wydawała mi się bezużyteczna.
- Ryby! - powiedział z naciskiem Kuba. - Myślę, że ta siatka się do tego nadaje. I jeżeli głód zajrzy nam w oczy...
Do tej pory łowiłem raz, na wędkę, i złapałem tylko czapkę Kuby, którą zwiał mu wiatr.
- Głodny człowiek jest zdolny do zdobywania żywności w najbardziej przemyślny sposób - przekonywał mnie żarliwie.
- A propos, powinniśmy ze sobą zabrać zapasy pożywienia. Suchary i takie tam różne... - Próbowałem sobie przypomnieć ekwipunek podróżników, o których słuchałem niedawno w telewizji. Co prawda, zdobywali oni biegun północny, a nie wybierali się do Afryki, ale wszędzie trzeba coś jeść.
Przebiegłem jeszcze raz wzrokiem to, co było dla Kuby niezbędne w podróży. Uznał, że niektóre przedmioty wymagają komentarza.
- Maska Batmana przyda się, jeśli któryś z nas będzie chciał być incognito. Gwizdek, gdybyśmy się pogubili i nie mogli odnaleźć. Można nim poza tym nadawać Morse'a. SOS, rozumiesz. Tak samo jak latarką.
Wyszedłem bez słowa i po chwili dołożyłem swoją harmonijkę.
- Wiesz, jak fałszuję - wyszczerzyłem się od ucha do ucha. - Jeśli zagram dla nas wieczorem przy ognisku, wszystkie dzikie zwierzęta pouciekają z podwiniętymi ogonami.
Kuba pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem wyjął z drewnianego pudełeczka kilka banknotów i wysypał drobne.
- Mam sto dwanaście złotych - powiedział. - A ty?
Wiedziałem, że mój brat był oszczędny, ale nie sądziłem, że do tego stopnia. Ja miałem niewiele ponad pięćdziesiąt. Kuba zyskiwał nade mną coraz większą przewagę.
- Na pociąg do Gdyni i zakupy nam starczy - mruknąłem. - Dalej musimy jechać na gapę.
- Myślisz o statku? - spytał ostrożnie.
- A o czym? - Popatrzyłem na niego, jakby spadł z Marsa. - Wejdziemy jakoś na pokład, schowamy się, i po krzyku. A potem, nawet gdyby nas chcieli wyrzucić za burtę, dziadek do tego nie dopuści.
- Mam nadzieję - Kuba uśmiechnął się blado. - Wciąż kiepsko pływam.
***
Leżąc w łóżku, zdałem sobie sprawę, że za pięć dni będę już spał zupełnie gdzie indziej. Jak będzie to „gdzie indziej" wyglądało, nie umiałem sobie nawet wyobrazić. Sięgnąłem po kartkę i długopis. Zapisałem: Mapa, kompas, słownik, okulary przeciwsłoneczne, butelka na wodę, aspiryna, bandaż, sandały, kalosze... Nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wakacje bez kaloszy, ale nie byłem pewien, czy w Afryce będą nam przydatne. Jeśli będzie padać, możemy chodzić na bosaka... Przyszło mi do głowy, że nie widziałem zdjęcia Araba w kaloszach, i wykreśliłem je z listy. Z drugiej strony, są tam węże i skorpiony... Wahałem się tak długo, aż zapadłem w sen. Siedziałem w masce Batmana przy wielkim ognisku. Wisiał nad nim kocioł, w którym dziadek gotował tygrysa. Złapał go Kuba, siatką na motyle. Nagle z zarośli wyszła mała dziewczynka. Miała kręcone włosy i ciemną skórę. Podeszła do dziadka i podała mu budzik.
- Czas w drogę! - huknął dziadek.
- A mięso? - spytałem.
- Zjemy, kiedy będziemy wracać. Zdąży się dogotować.
Budzik zadzwonił. Nie chciał przestać terkotać, zanim mu nie pomogłem. Za oknem świeciło słońce.
***
***
Pieliliśmy z Kubą mamine zagonki, aby nie został w nich nawet jeden chwast. Byliśmy już spakowani, nasze wypchane plecaki leżały w tapczanach, czekając jutra.
Dziadek miał wyjechać porannym pociągiem, my następnym. Obliczyliśmy sobie, że będziemy mieli pięć go-dzin czasu. Chcieliśmy zrobić w Gdyni zakupy, a potem jakoś wślizgnąć się na statek. O tym, że jedziemy, wiedział , tylko Bartek. Okropnie nam zazdrościł. Obiecałem przysłać mu kartkę z Afryki i opowiedzieć o wszystkim, jak już wrócimy. A on, że nie piśnie nikomu ani słówka, choćby go przypiekali żywcem.
- Właściwie powinienem jeszcze przez cztery dni odrabiać za Michała lekcje - bąknąłem, a Bartek popukał się w czoło.
Potem odprowadził mnie do domu i uścisnął z powagą rękę.
- Kiedy wrócisz? - spytał.
- Jak znajdziemy tatę. - Była to najbardziej precyzyjna odpowiedź ze wszystkich możliwych.
Wieczorem mama nakryła stół, jakby to było święto. Przygotowała dużo dziadkowych przysmaków, na pożegnanie.
- Chętnie bym z tobą pojechała, naprawdę. - Przytuliła się do niego. - Pamiętaj meldować nam się często.
„Nam", powtarzałem w myślach i było mi dość okropnie. Wyobraziłem sobie mamę samą wieczorem w pustym domu. „Chętnie bym z tobą pojechała", dźwięczało mi w uszach.
- To może pojedziemy wszyscy razem? - rzucił Kuba lekko.
- Musiałabym najpierw rozbić bank - roześmiała się mama. - Umówiliśmy się zresztą z dziadkiem, że jeśli będzie mnie potrzebował, natychmiast przylecę. - Wstała, wyjęła z szafki ładnie zapakowaną paczuszkę i podała dziadkowi.
- Urodziny przestałem obchodzić dwadzieścia lat temu, do imienin jeszcze parę miesięcy, a Gwiazdka dawno minęła - zrzędził dziadek, rozrywając papier. - A cóż to jest, tego panie?! - wykrzyknął.
Aż jęknęliśmy z zachwytu. Trzymał w dłoniach maleńki telefon komórkowy.
- Środek łączności. Pokrywam koszty, ale chcę mieć informacje o wszystkim, co się dzieje. - Mama była bardzo poważna. - Tu masz ładowarkę baterii, a tu broszurki z instrukcjami obsługi.
Dziadek z niepewną miną obracał na wszystkie strony aparat, który wyglądał jak dziecięca zabawka.
- Spróbuj zadzwonić. Na przykład do mnie. - Pokazała mu, jak to się robi i po chwili nasz telefon zadzwonił. Kuba poleciał odebrać.
Też by nam się coś takiego przydało, pomyślałem z zazdrością, ale zaraz potem przypomniałem sobie, że przecież w Afryce i tak będziemy razem.
- I myślisz, że to działa gdzieś tam na pustyni albo w dżungli? - Dziadek wciąż nie wydawał się przekonany. - Takie małe i bez żadnego sznurka?
- Pewnie nie wszędzie - westchnęła mama. - Ale nic lepszego nie mogłam wymyślić, żeby być z tobą w kontakcie - przyznała i rozłożyła bezradnie ręce. - Pomyślałam jeszcze, że gdyby ta mapa nie była dokładna, możesz zadzwonić do Francji i spytać o drogę. No i w ogóle. Jeśli się coś złego dzieje, jest międzynarodowy numer SOS: 112.
Wyobraziłem sobie dziadka uciekającego przed tygrysem i jednocześnie wystukującego 112 na klawiaturze.
- Bóg zapłać, tego panie. Przez dwa tygodnie na statku pewnie się nauczę tym posługiwać. - Trzymał telefon tak ostrożnie, jakby to było dwudniowe niemowlę.
- Pora spać. Jutro musisz się zerwać bardzo wcześnie. - Mama zaczęła sprzątać ze stołu. - W lodówce masz kanapki na drogę - dodała po chwili.
Ściskaliśmy się z dziadkiem, jakbyśmy rzeczywiście mieli się nie widzieć nie wiadomo jak długo. Najgorsze, że nie mogliśmy pożegnać się z mamą.
- Wrócę jutro do domu koło piątej - powiedziała do nas. - Zjedzcie przedtem obiad, wszystko jest przygotowane w lodówce, to pojedziemy na basen.
Zdaniem mamy, nasze postępy w pływaniu wciąż pozostawiały wiele do życzenia.
Westchnąłem i pocałowałem mamę w policzek. Na „dobranoc", na „przepraszam" i na tęsknotę.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Marszczy swe czoło pasiasty gigant,
łatwo popada w złość, rozdrażnienie.
Wiecznie pochmurny, wciąż zasępiony,
budzi obawę, wręcz przerażenie.
Nic więc dziwnego, że tę planetę
ciągle nękają potężne burze:
tu antycyklon, tu wir ogromny,
piorun na dole, błyski na górze.
Co go tak złości? Może księżyce?
Kręcą się przecież w lewo i prawo.
A biedny Jowisz ma dość tych harców,
strasznie zmęczony jest ich zabawą.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Jowisza nazywa się czasem królem planet, bo to największa i najbardziej masywna planeta w Układzie Słonecznym. Masa jego skalnego rdzenia 10-20 razy przekracza masę Ziemi. Ten rdzeń otacza warstwa wodoru, najpierw metalicznego, a następnie płynnego. Nad tym wszystkim znajduje się atmosfera o grubości około tysiąca kilometrów. Składa się ona w przeważającej części z wodoru, ale zawiera też trochę helu. Natomiast śladowe ilości fosforu w atmosferze nadają chmurom czerwony kolor.
Xxx
Szybki ruch obrotowy Jowisza wytwarza silne wiatry, które dzielą atmosferę na pasma. Składają się one z pasów i stref biegnących równolegle do równika. Pasy czerwonobrunatne tworzą gazy opadające, a biało-żółte – gazy wznoszące się. W miejscach, gdzie spotykają się pasy i strefy powstają burze. Jedna z takich burz w górnych warstwach chmur Jowisza – Wielka Czerwona Plama – obserwowana jest od ponad 300 lat. Ta gigantyczna burza wiruje powyżej atmosfery, a jej pełny obrót w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara trwa 5 dni.
Xxx
Jowisz ma tylko 3 pierścienie utworzone z cząsteczek pyłu. Natomiast okrążają go aż 62 księżyce. Większość z nich ma niewielkie rozmiary – ich średnica mierzy tylko dziesiątki kilometrów. Za to 4 księżyce są wielkie. Nazwano je księżycami Galileusza, od nazwiska ich odkrywcy. Są to według wielkości: Ganimedes, Callisto, Io oraz Europa.
Xxx
Ganimedes to największy i najjaśniejszy księżyc w Układzie Słonecznym, większy nawet od 2 planet – Plutona i Merkurego. Jego lodowa skorupa pokryta jest kraterami i długimi równoległymi wyżłobieniami. Najsłabiej świecącym księżycem jest Callisto, a to z powodu pokrywającej go warstwy brudnego lodu. Na jego powierzchni znajduje się ogromna liczba kraterów. Io natomiast wyróżnia się czerwonopomarańczową barwą. Zawdzięcza ją związkom siarki wyrzucanym na powierzchnię przez czynne wulkany. Lodowa skorupa Europy jest płaska i ma nieliczne kratery. Niektórzy naukowcy przypuszczają, że pod jej grubą na sto kilometrów warstwą lodu znajduje się ocean, w którym mogą kryć się jakieś prymitywne formy życia.
Xxx
Pierwszą sondą, która zbadała atmosferę Jowisza była sonda Galileo. W ciągu prawie 2 lat 11 razy okrążyła giganta i jego księżyce, przesyłając zebrane informacje na Ziemię. Kiedy w lipcu 1995 roku zbliżyła się do Jowisza, od głównego statku oddzieliła się mniejsza sonda. Obie dotarły do Jowisza w grudniu 1995 roku. Mała sonda wniknęła w gęstą atmosferę planety i wykonywała pomiary przez prawie godzinę, po czym przestała działać.
Xxx
Jowisz w mitologii rzymskiej był najwyższym bóstwem, podobnie jak Zeus w Grecji. Był władcą grzmotów i piorunów.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Piękne słońce zagląda do Ciebie zza szyby, a Ty siedzisz w domu i myślisz sobie, co tu podarować tacie na Dzień Ojca. Mam dla Ciebie niezły pomysł. Daj mu trochę odpoczynku. Jak? Zaproś go (najlepiej razem z mamą) na wycieczkę. Wszystko jedno, gdzie. Byleby było dużo świeżego powietrza i zieleni. By mógł odpocząć i zjeść coś, co sam przygotujesz - to będzie drugi prezent. Uwierz nam, nic więcej już mu do szczęścia nie będzie potrzebne. No, może poza szóstką w Totolotka…
Burgery po włosku
Składniki:
6 bułek kajzerek
15 dag sera mozzarella w plastrach
2 pomidory
listki świeżej bazylii
2 łyżki oliwy
sól, pieprz
Przekrój bułki i skrop wewnątrz oliwą. Na spodach ułóż plasterki sera, pomidora i listki bazylii. Przypraw solą i pieprzem, przykryj wierzchami bułek. Każdą kanapkę owiń w folię i schowaj do koszyka lub torby piknikowej.
Ślimaczki
Składniki:
4 tortille
4 plasterki ostrego żółtego sera
4 plasterki wędliny
4 listki sałaty
majonez
czerwona papryka
wykałaczki
Wykonanie:
Tortille posmaruj majonezem. Rozłóż na niej liście sałaty, plasterki szynki i sera oraz pokrojoną w paseczki paprykę. Tortille zwiń w ciasny rulon i pokrój na kawałki ok. 2 cm grubości. By ślimaczki się nie rozwijały, zepnij je wykałaczkami. Poukładaj w pojemniku do kanapek i zabierz na zieloną trawkę.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Witajcie, Czytelnicy!
Dzień Taty jest obchodzony w Polsce od 48 lat, w dniu 23czerwca. Świętuje się go w różnych krajach na całym świecie. Na przykład w Stanach Zjednoczonych Dzień Ojca ma już sto lat. Jak wyrazić swój szacunek i podziękowania dla tatusiów za to, co dla nas robią? Aby nasz tato poczuł się naprawdę ważny, zróbmy coś własnoręcznie dla niego.
Materiały potrzebne do wykonania pracy:
1. kartka z bloku technicznego – format A4;
2. kolorowy filc;
3. guziki;
4. nożyczki;
5. termotopliwy klej i klej biurowy;
6. kolorowy pisak.
Sposób wykonania
1. Kartkę formatu A4 składamy na pół.
2. Z filcu wycinamy wzór samochodu, który przyklejamy na środku laurki.
3. Rozgrzewamy termotopliwy klej. Przy jego pomocy przyklejamy u dołu samochodu dwa guziki. To będą koła auta.
UWAGA! Poproście o pomoc kogoś dorosłego, gdy będziecie chcieli użyć termotopliwego kleju!
4. Teraz możemy zadbać o szczegóły samochodu: wycinamy z niebieskiego filcu dwa małe kwadraty - to będą szyby auta - z czarnego dwa malutkie prostokąty - to będą klamki, z żółtego i czerwonego po jednym małym kółku - to będą przednie i tylne światła. Wszystkie elementy przyklejamy do samochodu.
5. Na kartce, pod samochodem umieszczamy napis: „W Dniu Taty”. Najlepiej jeśli wykonamy go własnoręcznie. W środku nie zapomnijmy napisać życzeń czy podziękowań.
6. Tak wykonaną lurkę śmiało możemy wręczyć tacie.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Czas najwyższy pomyśleć i zadbać o najważniejszych mężczyzn w Waszym życiu, czyli o Waszych tatusiów. Nie możecie pozwolić, aby siedzieli wyłącznie w domu przed telewizorem czy komputerem, albo leżeli zmęczeni po pracy na kanapie. Aby czuć się dobrze i zdrowo, oni również muszą jak najwięcej się ruszać na świeżym powietrzu.
W czerwcu nadarza się świetna okazja, aby wyciągnąć tatę z z domu i przeżyć z nim prawdziwą przygodę w Dniu Ojca. Zamiast kupować mu kolejne kapcie wymyślcie coś niecodziennego i szalonego. Jak ciekawie i aktywnie spędzić czas z tatą?
Wycieczka rowerowa
Zaplanujcie z tatą dłuższą wyprawę rowerową w nieznane. Do takiej wycieczki musicie się dobrze przygotować. Po pierwsze sprawdźcie, czy Wasze jednoślady są sprawne i czy każdy z Was ma kask. Dokładnie wytyczcie trasę, najlepiej taką, którą jeszcze nigdy nie jechaliście. Nie zapomnijcie o prowiancie na drogę i odpowiedniej ilości wody. Zabierzcie też ze sobą jakiś kocyk, abyście mogli sobie zrobić dłuższy odpoczynek w plenerze.
Zabawa w podchody
Jeśli uda Ci się namówić kilkoro kolegów z tatusiami, możecie zorganizować podchody. Zabawa polega na tym, aby na podstawie różnych wskazówek, odnaleźć jedną z drużyn. Wszystkich uczestników dzieli się na dwie grupy. Jedna grupa ucieka, zostawiając po drodze strzałki, ślady i zadania do wykonania (listy), a druga grupa musi ją złapać. Ekipa pościgowa wyrusza kilka minut po grupie uciekającej. Należy odnaleźć i wykonać wszystkie pozostawione polecenia. Drużyna uciekająca wygrywa, kiedy zadania nie zostaną rozwiązane. Grupa pościgowa zwycięża, kiedy złapie drużynę uciekającą przed dotarciem do określonego celu. Takie podchody trzeba dobrze przygotować. Warto zastanowić się wcześniej nad zadaniami, które dacie do wykonania drugiej grupie. Oto kilka propozycji:
• wymień 5 zwierząt na literę k;
• z liter ROMETRUK ułóż 10 wyrazów (litery nie mogą się powtarzać);
• wybierz poprawną odpowiedź: co zanurzy się w wodzie? Papier, kamień, długopis, karta rowerowa, ubranie;
• ile zer ma ta liczba? 1000000000000000000000000000000000000000000;
• napisz dla nas kawał.
Jeszcze ciekawiej będzie, gdy zorganizujecie z tatą nocne podchody z latarkami.
Wyprawa do parku linowego
W bardzo wielu miastach, a nawet w małych miejscowościach znajdziecie parki linowe. W takich „małpich gajach” bawić się mogą zarówno dzieci, młodzież jak i dorośli, nawet jeśli wcześniej tego nie robili. Zwykle można wybrać kilka tras o różnej skali trudności, dostosowanych do możliwości wszystkich. O bezpieczeństwo dbają wykwalifikowani specjaliści. Każdy, kto porusza się po trasie, jest zabezpieczony specjalną liną i ciągle asekurowany, tak więc nic groźnego nie może się nikomu przydarzyć. Zapewniam Was, że przeżyjecie wspaniałą przygodę oraz otrzymacie potężną dawkę adrenaliny i ruchu na świeżym powietrzu.
Ścianka wspinaczkowa
Równie dużo emocji i adrenaliny zapewni wyprawa z tatą na ściankę wspinaczkową. Wbrew pozorom to także bezpieczna zabawa, ponieważ każdy wspina się z zabezpieczeniem i asekuracją instruktora. Wyjście na ściankę może być świetnym sprawdzianem sprawności i kondycji przed wakacyjną wyprawą w góry.
Jeśli nie wiesz, gdzie znajduje się najbliższy park linowy czy ścianka wspinaczkowa, wpisz w wyszukiwarkę internetową hasło „park linowy”, „ścianka wspinaczkowa” oraz nazwę najbliższej miejscowości, a otrzymasz wszelkie potrzebne informacje.
Życzę udanej zabawy z tatą i niezapomnianych wrażeń!
zaznacz i zamknij wróć do góry
Pewnego dnia na moim biurku zagościł niezwykły osobnik. Był duży, czarny i metalicznie lśniący. Jego głowę zdobił okazały, wzniesiony ku górze róg. Pomimo bojowego wyglądu sprawiał wrażenie zagubionego, może dlatego, że był … po prostu owadem. Mierzył jak na chrząszcza całkiem sporo, bo aż 2,5 centymetra długości i przypominał miniaturowego nosorożca.
Dzień zapowiadał się ciekawie. Należało rozpoznać, co to za gatunek i pomyśleć o właściwym miejscu dla nowego gościa, przyniesionego do mnie przez kolegę. Po krótkim badaniu byłem pewien – zakrzywiony róg na głowie dziwoląga wskazywał dobitnie na rzadkiego chrząszcza – krowieńczaka księżycoroga. Jego nazwa nie ma związku z kosmicznym pochodzeniem, po prostu róg stanowiący ozdobę głowy krowieńczaka ma kształt sierpu Księżyca.
Wszystko co żywe, najlepiej czuje się we własnym środowisku, dlatego także krowieńczak powinien powrócić na łono natury. Jak jednak znaleźć miejsce dla niezwykłego owada, w którym mógłby żyć długo i szczęśliwie? Wskazówki dostarczyła mi pierwsza część nazwy tego gatunku. „Krowieńczak” lubi towarzystwo krów, a konkretnie krowich placków. Tak, tak – małe norki drążone pod krowimi odchodami to wymarzone lokum księżycoroga. Tam w utoczonej przez rodziców kuli przychodzą na świat młode krowieńczaki. Krowieńczak księżycoróg wyróżnia się spośród owadów nie tylko wyglądem. Jako jeden z niewielu gatunków opiekuje się swoimi dziećmi, pilnując ich troskliwie w pierwszych dniach życia.
Nasz krowieńczak księżycoróg trafił więc na ciepłą łąkę, pełną krów przeżuwających zieloną trawę. Wszystkiego najlepszego krowieńczaku!
zaznacz i zamknij wróć do góry
Owoce
1. W żółtej skórce zamknięty,
w łuk wygięty,
W kiściach rośnie,
nietylko małpki jedzą go radośnie.
2. Bardzo kwaśny uśmiech
potrafi wywołać,
ale do herbaty
przyjemnie ją dodać.
3. Pod zieloną czupryną
pomarszczona żółta głowa.
Jego kawałki dobrze dodać
do sałatki albo loda.
4. Pod mechatą skórką
owoc od soku pęcznieje.
Nie wie, co traci,
ten co jej nie je.
5. Żółta i słodka,
zjadana każdego lata,
u góry wąska,
a u dołu pękata.
6. Z wierzchu fioletowa,
w środku pestka drzemie.
Świetnie się sprawdzi
W powidłach i dżemie.
7. Czerwone małe i słodkie
w leśnym runie się chowają.
Letnią porą
wszyscy chętnie je zbierają.
8. Zielone albo fioletowe
kuleczki bardzo słodkie
w dużej ilości
wiszą na jednej gałązce.
9. Słodkie i czarne
w lesie znajdujemy,
gdy będziemy nieostrożni,
przy ich zbieraniu się podrapiemy.
10. Na kolczastych krzewach
kuleczki z włoskami.
Na kompoty i galaretki
chętnie go przerabiamy.
Ukryte słowo
Odgadnij słowa zawierające wyraz: kara.
1. Grupa ludzi wędrująca na wielbłądach przez pustynię
2. Bal, na którym wszyscy są przebrani
3. Broń palna używana na wojnie
4. Owad będący symbolem egipskich faraonów
5. Samochód wożący trumny
6. Cudem wyjść z opresji
7. Bardzo brzydki
Dwuznaczności
1. Grająca albo na ubrania
2. Operacyjny albo rodzinny
3. Latający albo czerwony dla gwiazd
4. Szkolna albo w parku
5. Na śmieci albo do gry
zaznacz i zamknij wróć do góry
Jaka to część mowy?
Marysia nie radzi sobie z zadaniem domowym. Dzwoni do koleżanki z prośbą o pomoc:
– Jaką częścią mowy jest „nic”?
– Czasownikiem – odpowiada bez wahania koleżanka.
– Jak to?!
– No tak! Przecież odpowiada na pytanie: „Co robi?”.
***
Rozmawiają dwaj uczniowie:
– Wiesz, czasem mnie ogarnia wielka ochota, żeby się pouczyć.
– I co wtedy robisz?
– Czekam, aż mi przejdzie.
Opóźnienie
– Tato, czy wiesz, który pociąg ma największe opóźnienie? – pyta Hubert.
– Nie mam pojęcia!
– Ten, który mi obiecałeś na urodziny rok temu…
Mucha w zupie
– Kelner, mam muchę w zupie! – skarży się oburzony klient.
– Proszę się nie martwić! Pająk z drugiego dania się z nią upora.
Akwarium
– Synku, rybki w akwarium potrzebują nowej wody – mówi mama.
– Ale, mamo, po co mam im dolewać wodę, skoro jeszcze tej nie wypiły.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Zagadki: 1. piknik, 2. koszyk piknikowy, 3. kanapka, 4. serwetka, 5. talerz, 6. obrus, 7. kubek, 8. 8. deser.
owocowa klasa: 1. malina, 2. czereśnia, 3. morela, 4. brzoskwinia, 5. jagoda, 6. jeżyna, 7. winogrona, 8. poziomka, 9. aronia.
Dwuznaczności: 1. maszt, 2. stacja, 3. wieża, 4. pasmo, 5. kolba.
zaznacz i zamknij wróć do góry
Wersja offline wygenerowana automatycznie.
Copyright © 2009 Pochodnia. Wszelkie prawa zastrzeżone.